Menu
Gildia Pióra na Patronite

BIEBRZŚNIĘTY*

fyrfle

fyrfle

Był drugi tydzień Adwentu. Pankracy Konior usiadł w wiklinowym bujanym fotelu z lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku, który wykonali rzemieślnicy z manufaktury meblarskiej w Dobrodzieniu na Opolszczyźnie. Był już trochę sfatygowany. Tu i tam wiklinę zastąpił solidny sznur. Ale wciąż był bardzo wygodny i błogo się w nim wiodło koniec końca.

Rozglądał się po pomieszczeniu. Izbie? Nie wiedział jak ma to nazwać. Pokój? W każdym razie było to coś co miało chyba dwa na trzy metry. Wyposażenie to koza, która dawała ciepło i na której podgrzewał wodę na kawę lub do zalania też imbiru. Była jeszcze niewielka szafka przybita na ścianie. Mini stolik z drewna i krzesło przy nim. Pomieszczenie było wysokie na jakiś sto dziewięćdziesiąt centymetrów. Wybudował je jego poprzednik z cegieł, które tutaj zbierał i znosił z rozwalających się opuszczonych domów.

Ta chatka znajdowała się między skrajami rozlewiska Biebrzy i starodrzew
u pewnej sośniny. Jego poprzednik i budowniczy chatki przeżył w niej kilkadziesiąt lat. Potem zdiagnozowano u niego raka trzustki, to się powiesił. Opuszczoną, nienależącą do niego chatkę naraił mu leśniczy. Nawet nie sprawdzał. Przyjechał i się wprowadził. Nawiózł kasz, makaronów i ryżów, no i kawy. Też dostał diagnozę - wyrok. Zostało mu kilka miesięcy. Był lekarzem, to zabrał ze sobą dużo morfiny. Miał pieniądze, to zakupił wiele heroiny i kokainy. Żeby nie bolało. A jak będzie bolało mimo, to żeby skutecznie przedawkować.

Wstał z fotela. Podszedł do malutkiego drewnianego stolika. Wziął z niego szklaną kulę z bałwankiem i śnieżynkami w środku. Takie chyba też były gdzieś około Gierka pomyślał. Na stoliku leżał jeszcze taki ogromny czerwony długopis z przeźroczystą końcówką i Mikołajem w środku. Czarodziejska kula? Czy bałwanek to dżin? Gdyby ją stłukł, to zamienił by się w dżina? I spełniał życzenia? Niedorzeczność. Szybko zastopował swoje mordercze zakusy. Czy potrzebował cudu? Nie. Zdecydowanie nie. Miał bardzo dobre życie. Kobiety do niego lgnęły. Był ginekologiem, to nic dziwnego. To prawie tak jakby był instruktorem nauki jazdy. Nie ożenił się. Zawsze było ich kilka równolegle. Jedne miały o to pretensje, inne nie. Zresztą musiały się dostosować lub odchodziły, ale pamiętał o nich i w potrzebach ich nie gardził nimi, a pomógł nie jednemu z ich późniejszych mężów załatwić dobrą pracę. Nie! Oczywiście, że nie. Nie żył z mężatkami, tylko najczęściej wybierał najbardziej atrakcyjne cieleśnie licealistki. I z wieloma żyło mu i im się długo i szczęśliwie.

Nie miał żalu do losu o koniec. Nie potrzebował szklanej cudownej kuli. Nie miał pragnień. Nie miał marzeń. Nie miał potrzeby cudu. Uśmiechnął się w duchu. Rozpisał majątek na te kilkanaście najczulszych towarzyszek jego życia i wyjechał nad Biebrzę. Pochylił się. Odłożył kulę na drewnianą modrzewiową podłogę. Potem rozplanował się wygodnie w fotelu i zaczął się modlić w intencji swojej dobrej śmierci i dobrego życia dla swoich pań życia i ich aktualnych i przyszłych rodzin.

* Tytuł jest trawestacją określenia ludzi, którzy zachwycili się Biebrzą, po czym porzucili życie w miastach i karierę dla spokoju tego rajskiego odludzia.

297 750 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!