Menu
Gildia Pióra na Patronite

Ołowiany odcień czerni

fyrfle

fyrfle

Adwent i szary kolor przeciętnego grudniowego dnia sprzyjają takim oczyszczeniom.

To było gdzieś w drugiej połowie pierwszej dekady nowego stulecia w nowym millenium. Służyłem wtedy narodowi i Ojczyźnie. Jeździłem 35 kilometrów do miasta powiatowego nad rzeką na dwunastogodzinne zmiany. W dzień od siódmej do dziewiętnastej. Potem miałem 24 godziny przerwy i wracałem na nocną dwunastogodzinną zmianę od dziewiętnastej do siódmej. Po tej zmianie spokojnie wracałem do domu i żeby się odstresować przechadzałem się po Dwukilometrowym Lesie, będącym częścią parku krajobrazowego. Latem jesienią, w czasie tych spacerów zbierałem grzyby. Pewnego ranka spotkałem tam starego emerytowanego leśniczego, który też spacerował po tym lesie z breneką. Zgadaliśmy się. Teraz jego syn był tutaj leśniczym w tej leśniczówce na skraju Dwukilometrowego Lasu. Leśnik, to zawód dynastyczny, jak sędzia, adwokat, lekarz czy nauczyciel. Nawet znam jeszcze dynastię szewców. On oddał sukcesję w bardzo dobre ręce - tak mi powiedział. Oddał sukcesję i spaceruje oraz pomaga zwierzętom. W swojej służbie przyrodzie, przy codziennych obchodach Dwukilometrowego Lasu znalazł 38 psów przywiązanych do drzew, pozostawionych najczęściej przez rodziny jadące drogą krajową na wakacje nad jeziora i wczasy. Mówił, że trochę już traci cierpliwość do tych ludzi. Że ostatniego psiaka odwiązał dwa tygodnie temu i gdyby spotkał takiego zwyrodnialca, to nie ręczy, co zrobiłby w emocjach, choć właściwie nie, bo myślał nad tym i jego zdaniem tacy łotrowie nie zasługują na litość, tylko na haniebną śmierć.

Rok później też wracałem po nocce. Było mokro, po porywistej burzy i kilku dniach potem padającego deszczu. Założyłem gumowce na nogi, wziąłem kozik i wiaderko, i poszedłem w Dwukilometrowy Las. Sikałem za kilkanaście minut, obsikując spory pień modrzewia, gdy usłyszałem szelest jagodziwia i łamanej obuwiem ściółki leśnej. Szedł człowiek, nas smyczy prowadził dalmatyńczyka. Była to samorozwijająca i samozwijająca się smycz. Przeszedł kilka metrów ode mnie, nie widząc mnie, ale czego nie wyczuł mnie pies? Może bardziej czuł swój tragiczny los i obojętnym mu było co dzieje się dookoła mnie? Poszedł jeszcze kilkanaście metrów, po czym owinął smycz o pień sosny. Nakazał Sabie warować. Pies usiadł i milcząc tragicznie patrzył w oczy mordercy, w momencie kiedy jeszcze i jeszcze raz odwracał się odchodząc do drogi. W tym momencie usłyszałem głos strego leśniczego.

- Zatrzymaj się!

Człowiek, który usiłował bestialsko zamordować psa zatrzymał się i odwrócił, i wtedy zza wielkiego dęba wyszedł leśniczy mierząc do niedoszłego mordercy z breneki. Miał jeszcze niby kowboj lasso przewieszony powróz przez ramię.

- Czemu chciałeś zabić tego psa?
- Nie...
- Nie łżyj, znam cię, jesteś wykształconym, szanowanym...
- Przepraszam pana, żona powiedziała, że nie pojedziemy na wczasy póki...
- Przecież twój brat prowadzi hotel dla zwierząt...
- Śmiał by się z nas..., mówił nam żebyśmy dziecku nie kupowali psa, bo jest za małe...

Leśniczy kazał mu iść przed siebie, a idąc za nim coś majstrował z powrozem. Cicho postępowałem za nimi. Szliśmy na północ Dwukilometrowego Lasu, który w tamtym kierunku miał kilkanaście kilometrów. Doszli do wichrem przewróconego rozłożystego dębu. Kazał mu wleźć na ogromny wyrwany czerep bujnych korzeni. Wszedł leśniczy za nim na grube korzenie. Oplótł powróz o jeden z korzeni, pętlę założył na szyję skazańca i pchnął go.

297 789 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!