Największym szczęściem w związku nie jest "brać"...Największym szczęściem jest "ofiarować" sobie wzajemnie wszystko co najcenniejsze się posiada...i przyjąć to...i nie zniszczyć...i czuć że własna ofiara jest z wdzięcznością przyjęta...i otoczona opieką jak największy skarb...
Ale wszystko zaczyna się od..."OFIAROWAĆ SOBIE WZAJEMNIE"....
... nie gniewam się... "czasami człowiek musi, inaczej się udusi... uuu..." tak kiedyś śpiewano... a zwierzenia? takie anonimowe, gdy człowiek nie boi się oceniania ( bo niby dlaczego ), wie że może się trochę wygadać bez jakiś tam namolnych porad itp?... ooo, wtedy czasem jest takie uczucie jakby całe Tatry z serca spadły...
no... jak ofiarowałam, to on nawet nie zauważył,że to było jakąś ofiarą z mojej strony, jakimś poświęceniem. nie docenił ni sekundy, ni gestu najmniejszego, nie docenił nic.
a lubiłam ofiarować. lubiłam się poświęcać. to było przyjemne, przecież dla niego, przecież kochałam...
zabił dawną mnie swoją niewzajemnością. gdy oboje zabiliśmy NAS musialam nauczyć się żyć. nie wiedziałam co to jest Życie. on był życiem. więc jak to? nie ma go, a żyję dalej?
czuję, że do końca życia będę się bać. bać dać siebie. że nie doceni. albo, że znów umrę i będę musiała w pocie czoła i bólu przepłakanych nocy rodzić się od nowa. nie wiem, czy kolejny raz będę miała siłę.
to tak a propos Twej myśli. chyba mi się zebrało na zwierzenia. nie gniewaj się:)