I zgadzam się tu z Tobą. Już dawno nauczyłam się żyć obok tego co o mnie mówią i sądzą inni. Chyba, że są to osoby mi ważne i bliskie - to jedyni krytycy, oprócz moich własnych osądów, których głos biorę pod uwagę.
... całe moje życie to akceptacja, co większość uważała za złe... i akceptacja tego, że inni mogą uważać za złe to, co nikogo nie krzywdziło, a mnie i moim bliskim dawało szczęście i miłość... i tylko jednego nie potrafię, do dzisiaj, zaakceptować... że najczęściej pierwsi rzucali kamieniem ci, którzy najwięcej grzeszyli... spowiedź i rozgrzeszenie nie daje prawa do "kamieniowania innych"...
Każdy ma swój punkt widzenia. Na to trzeba szerzej spojrzec, bo odnosi się do wielu aspektów. Bez sensu byłoby nawiązywać do jednej konkretnej sytuacji. Zycie Nas uczy i wychowuje. Jakieś wnioski wyciągamy i chcemy trzymać się swoich postanowień, ale mogą się pojawić takie okoliczności, że wszystko się wywraca wbrew Nam. Byłoby się głupcem wtedy, gdyby się udawało, że nic się nie czuje. Ponieważ przyznajesz się do tego, a jednocześnie wiesz, że np. źle się stało a Ty musisz to zaakceptować. To jest to trudne. Z którejś strony musisz działać wbrew sobie.
..nie do końca, bo otoczenie może nie mieć żadnych "negatywnych" odczuć, a przeświadczenie, że danego uczucia nie powinno być może tkwić w Nas samych i być np efektem przeszłości..