Wędrowną karawaną bezdrożnego życia znużony wygasłym płomieniem miłości spopielony przez wiarę i nadzieję dawno porzucony z Nicością pragnę zostać zaślubiony.
Sens życia dla niej utraciłem wszystkie mosty za sobą spaliłem szczęścia już pieszczoty nie chcę więc chyba ta pani mnie zechce?
Na spotkanie z nią pięknie się wystroję biorąc wszystkie żale i rozpacze moje najlepszy garnitur zwątpienia założę urok cynizmu też mi dopomoże.
Atutów u mnie życiowych niemało niewiary majątek, butwiejące ciało brak nałogu prawdy, nawet katolik chrzczony choć tata Bóg nie zagląda już w moje strony.
Od kandydatki na żonę nie oczekuję niczego ani blasku urody, ni charakteru prawego ani wierności, czułości i ślepej miłości bo jakże mam czegokolwiek chcieć od Nicości.
Mając zalet tak wiele i żadnej potrzeby myślę, że wkrótce z nią związek zawrzemy lecz gdy ona mi kiedyś swoje "Tak" powie czy będzie po mnie ktokolwiek chodził w żałobie?