Tęsknię za tym, jak nie mogliśmy być razem. Każda ucieczka biegła w myśli o Tobie, wiosna pachniała polaną, jesień mokrą ścieżką w parku. Lubiłam Cię tracić. Czuć ten ból, w którym nic się nie rozumie, usta schną w pragnieniu, instynktownie szukasz dotyku... chociaż wspomnienia. Tęsknię za ciepłem Twojego chłodu, który palił kości od środka. I tak ostrożnie, po cichu znów być obok, zamykać Ci oczy na prawdę... Bo każda strata jak powrót do siebie. Po głębiej i mocniej... Po to, by poczuć, że nie jestem tylko poniedziałkowym spotkaniem służbowym, zapiętą na ostatni guzik bluzką... Tak lubiłam Cię mniej i sama być niczyja i nie do końca, trochę nierealna, a jednak wszystkim. Lubiłam umierać z głodu, widząc, że wszystkiego mamy w sobie pod dostatkiem.
Dziś przechodzę obojętnie, jakbyś nigdy się we mnie nie wydarzył. Bezspojrzeniem proszę Twoją dłoń, by potrafiła mnie chwycić i mocno przyciągnąć do siebie. Tak mocno, bym nie mogła Cię odepchnąć i poranić Cię całego, gdy szklane oczy pękną od nadmiaru łez. Pójdziemy chwilę razem, przez moment kompletni... Mam jeszcze kilka pożegnań w kieszeni. Wszystkie dla Ciebie. Wiem, że i Ty je lubiłeś.
mmm... ciekawie to odebrałeś :) zdaje się, że trochę lubię takie sprzeczności. może nie w codziennym życiu, ale w tekstach może w jakiś sposób daje mi ujście poplątanym myślom...? to niezwykłe, że odbiór testu przez czytelnika może pomóc coś w sobie zauważyć. dziękuję