Menu
Gildia Pióra na Patronite

Osobista kana Galilejska

Smakuję Ciebie. Jakbym smakowała życie. Dotykam. Sprawdzam, czy to Ty. Otwieram oczy, by się upewnić. By upewnić się, że stabilność nie uciekła. By wiedzieć nadal, nieprzerywanie, że jesteś obok. Że nie odszedłeś kiedy zasnęłam. Wówczas nie chciałabym się budzić. Jeśli nie Ty, nie Ty koło mnie. Ale jesteś. Widzę, czuję, smakuję. Każdą częścią mnie, każdym jej brakiem. Koisz nerwy nadszarpane podczas snu. Rysujesz nadzieje, która w nim umarła. Odnajdujesz drogę, tę którą zgubiłam. Podnosisz okulary, nakładasz je na mój nos. Znowu wszystko widzę. Podnosisz ciało, kiedy nie ma już sił. Przytulasz się do mnie. Przecież wiesz,że niczego więcej nie potrzebuję. Jesteś, bo bycie to zasadniczo to co powinieneś mi dać. To czego potrzebuje. Nic mniej i więcej. Po prostu Twoje 36.6. Żaden koszmar nie wydaje się być straszny. A chłód, który otulał moje stopy właśnie odszedł. Wszystko co skutecznie zabijało mi dusze, właśnie staje się bezskuteczne. Wszystko to co było zbędne odeszło. Koisz moje zagubione oczy. Otulasz samotne ciało. Rozkładasz na czynniki pierwsze, mój złożony umysł. Nie muszę nic mówić, doskonale wiesz co czuję. Wyśniłam Ciebie? Nie. Nie musiałam, bo jesteś, byłeś, wiem, że będziesz. Co było przed Tobą. Nic, a ja taka ślepa, nieporadna w tej ciemności. Wyciągałeś rękę. Ale wtedy nie widziałam jej tak dokładnie jak dziś. Dałeś mi czasu, który potrzebowałam, dałeś nadzieje, która zgubiłam. Powiesiłeś na wieszaku, jak najlepszy płaszcz. Wyczyściłeś, jak najlepsze buty. Konserwujesz, jak najlepszy konserwator. A ja, z niedokończonego dzieła wyrastam. Dałeś skrzydła. Złożyłeś stłuczony wazon moich emocji. Zwróciłeś zgubiony portfel moich uczuć. Odnalazłeś plecak moich wspomnień. Odszukałeś życie, które zdawało mi się sprzedać. Odkryłeś, jak Magellan. Nazwałeś jak nowy kontynent. Określiłeś i zwróciłeś ku dobrej banderze. Nastawiłeś jak szwajcarski zegarek. Podłączyłeś do prądu. Naprawiłeś, to co zdawało się do wymiany. Wszystko bezboleśnie. Sprawiłeś osobistą Kane Galilejską. Zamieniłeś lód w ogień. Skruszyłeś lodowiec mojego strachu. Zbudowałeś niewidzialny mur, chroniący mnie przed światem. Ukryłeś na wypadek wojny. Przedstawiłeś nieznajomym. Zabroniłeś się bać. Obiecałeś obietnic dotrzymać. Wreszcie, zwróciłeś płuca bym mogła oddychać. Pokazałeś ręce, o których zapomniałam, dokładnie te w których trzymać powinnam swoje życie. Pomocniczo trzymasz je ze mną. Oswoiłeś ze szczęściem, wypleniając ze mnie przeświadczenie samoistnej autodestrukcji. Znalazłeś lek na moje schorzenie. Dałeś, nie wymagając. Dostałeś, choć nie oczekiwałeś. A ja. Skoncentrowana na sobie, nagle widzę ponad przeszłość. A ja? Budzę się, z każdego najgorszego snu z przeświadczeniem, naiwnym przeświadczeniem, że jesteś. I naiwnie, zasypiam. Bo nie skrzywdzisz mnie, nie Ty. Już nie tym razem.

21 002 wyświetlenia
429 tekstów
2 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!