Menu
Gildia Pióra na Patronite

piętnasty styczeń

MrsCarax

MrsCarax

Znowu stała się ich częścią. Częścią jej rodziny. To było tak przerażająco naturalne, że nikt nie zwracał na to uwagi. Nie na nią. O nią każdy się troszczył. Każdy był miły. Chyba nawet jej tata ją polubił. Ona lubiła ich wszystkich. Była tam dla nich. Pomagała jej. Przekomarzała się z nim. Doradzała jej z jej mamą. Dyskutowała z jej tatą. Piła herbatę z jej dziadkiem. I to wszystko było i jej, i jej. Ich obu. Choć formalnie tylko jednej. Tak naturalnie i uczuciowo. Już nie specyficznie.

Ich specyficzność przerodziła się w coś innego. W coś co było dla wszystkich oczywiste. Już nawet dla nich takie się stało. Traktowali się jak zwykle, choć nie był to dzień jak co dzień.
Ona przyszła tam z jedną myślą kręcącą się po jej głowie. "Będzie niezręcznie. Wszystko pogrzebane". Nawet taką właśnie miała nadzieję. Bo wtedy przestałaby o tym myśleć. Miałaby czyste myśli. Czystą kartę. Wszystko stałoby się proste.
Ale cholera. Powiedzcie mi, bo ja tego nie rozumiem.. Jak dwoje ludzi tak podobnych do siebie, a jednocześnie tak różnych, tak dopasowujących się do siebie miałoby przestać się dogadywać?
Oni nie potrafili. Mimo wszystko. Mimo tego, że oboje byli świadomi, że powinno. Ba! MUSIAŁO być niezręcznie.. Oni znowu się bawili. Tym razem on jej dokuczał. Ona mu odpyskiwała. I wszystko było jak dawniej.
Ona go kopnęła. On ją złapał. On wcielał się w jakąś postać i robił teatrzyk. Ona szczerze się z niego śmiała. A on śmiał się, bo ona się śmiała. Znowu się śmiali. I wszystko było jak dawniej.
Razem się ubierali. Razem się sprzeczali. Razem się wygłupiali. Teraz już w nowym otoczeniu. A może starym? Znowu byli w samochodzie. Teraz w innym. Ale przecież to było to samo. Znowu byli ramię w ramię. Śpiewali. Teraz on myślał, ona robiła. Dogadywali się bez słów. A jednak rozmawiając. Kierowali sobą. Sprzeczali się. Marudzili. Zagadywali do innych. Znowu się śmiali. On jej coś pokazywał mimo, że był jednocześnie skupiony na jeździe. I wszystko było jak dawniej.
Zatrzymali się, bo było przecież czerwone światło. Ona coś zobaczyła. Przyglądała się czemuś za oknem. Za oknem za nim. Była skupiona. A on na nią patrzył Spijał zaciekawienie z jej twarzy, by zaraz ją rozproszyć. Jedna głupia mina. Już nic się nie liczyło. Odpowiedziała mu tym samym. Pochylając ku sobie znowu się wygłupiali śmiejąc się głośno. Dopóki im nie przerwał. Zniecierpliwiony kierowca z samochodu za nimi. Z głupimi uśmiechami znowu zaczęli coś śpiewać. I było dobrze. Beztrosko. Jak dawniej.
Odwieźli innych, zostali sami. Śpiewając. Opowiadając sobie historie z życia wzięte. Śmiejąc się. Jadąc. Tą dłuższą drogą. Zwlekając, choć kilka chwil. Już nie miała w głowie swojej myśli. W zasadzie wtedy miała w głowie tylko śmiech. On też. I bezpieczeństwo. Ale to miał w głowie zawsze, gdy była obok. I rozmawiali. I śpiewali. I śmiali się. Dużo się śmiali. Wyśmiali się za całe dwa miesiące w jedną jazdę do jej domu. I znowu było jak dawniej.
I on był szczęśliwy. I ona była szczęśliwa. I znowu było jak dawniej.
Odwiózł ją. Pożegnali się. Trochę niezgrabnie. Trochę przy tym marudząc. Trochę się pośmiali.
Popatrzyli sobie w oczy.
I obojgu było przykro.
A jednocześnie dobrze.
Bo tęsknili za tą ich specyficznością,
która stała się ich małą rzeczywistością.
Wysiadła. Poszła do domu, on odjechał.
A w domu była z jedną myślą
"Nienawidzęgo, nienawidzęgo, nienawidzęgo."
Dlaczego?
Bo wyjechał. 26.02.2015.
Wyjechał spod jej domu.
Z jej miasta.
Z jej województwa.
Z jej myśli.
Z jej codzienności.
Z jej spotkań.
Zrobił to z pełną świadomością.
Ale chyba o czymś zapomniał.
Chyba zapomniał wyjechać z jej serca.

7339 wyświetleń
89 tekstów
4 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!