Przychodzi taki moment, że mimo tych wszystkich emocji, mam ochotę się poddać. Kolejny raz chcę uciekać dopóki jest dokąd. Kolejny raz chcę uciekać zanim wszystko zacznie się na dobre. W ten sposób się bronię. Nim ktoś zdąży mnie zranić, odchodzę. Odchodzę jakby to wszystko co się do tej pory wydarzyło było jakimś słodkim snem. Teraz się budzę i strach paraliżuje moje serce. Zaczynam myśleć, że lepiej się cofnąć o parę kroków do tyłu niż utonąć kolejny raz w bagnie. Zaczyna mi zależeć, ale właściwie nie mam powodu by się bać. Jednak się boję. Cholernie się boję, że gdy znów otworzę serce to kolejny raz ktoś w nie uderzy. Całe te początki i magia chwili znika, kiedy uświadamiam sobie że jeśli komuś zaufam, to prędzej czy później ktoś złamie mi serce. Przestałam wierzyć w dobre zakończenia. Sama nie wiem, bo później gdy już mam uciekać, spoglądam w te oczy i jakoś nie mogę. Pierwsze oczy, które tak na mnie działają. Chcę się dać ponieść. Chcę zaufać. Przeraża mnie fakt przemijania, ale czuję i wiem że to spojrzenie wciąż będzie takie samo. Są ludzie, dzięki którym znów na chwilę tracisz zdrowy rozsądek, trzeba tylko umieć odróżnić tych dla których warto to zrobić. Warto spróbować, nawet jeśli miałoby to trwać tylko chwilę.