Menu
Gildia Pióra na Patronite

26.05.2017r.

fyrfle

fyrfle

Przedostatni dzień w Rewie zaczyna się oczywiście słońcem i jasnością tak w przestrzeni jaki i w naszych duszach. Wstajemy spokojni, szczęśliwi i uśmiechnięci, mimo, że że wiele miejsc na świecie spływa krwią i w wielu miejscach ludzie umierają z głodu i pragnienia. Cóż powiedzieć? Nam trzeba żyć normalnie i nie wzbudzać w sobie poczucia winy.

Apetycznie więc jemy śniadanie, cieszymy się swoim byciem ze sobą, podziwiamy kwiaty dookoła nas. Staramy się zyskać z tych wczasów jak najwięcej radości i energii potrzebnej do życia w Beskidach. Wchłaniamy w siebie promienie promienie słońca i ich ciepło oraz jasność. Radujemy się sekunda po sekundzie tymi beztroskimi chwilami, bo po to one są żeby potem mierzyć się z tym co przyniesie twardość zderzeń z ludzkością pieniądza, władzy, cwaniactwa, głupoty, chamstwa, lenistwa, wyniosłości, poniżenia czy choćby ludzkością kocią i starczą.

W południe jeszcze raz decydujemy się na spacer plażą do Mechelinek. Bierzemy więc jabłka i wodę, no i powoli idziemy, ale najpierw na plażę pod drugiej stronie klifu, gdzie odbywają się zawody Pucharu Polski w windsurfingu. Miło obserwuje się szybko pływające po falach kolorowe żagle. Wiatr jest bardzo silny, a więc rywalizacja powinna odbywać się w dobrych warunkach. Oczywiście gdzieś tam pływają skutery i kajtsurferzy. Zatoka Pucka żyje i jest kolorowo bardzo.

Przechodzimy przez cypel na drugą stronę plaży i widzimy, że na początku cyplu zakwitają już pierwsze tamtejsze róże na biało i różowo. Na plaży jest trochę ludzi, ale w sumie jest ich niewielu. Rodziny leżakują , dzieci lepią zamki z piasku i brodzą w małych basenach wypełnionych morską wodą, a wszyscy są po prostu szczęśliwi, ot jak tylko można być szczęśliwym w Polsce i jak tylko powinno się być szczęśliwym w naszej ukochanej Ojczyźnie.

Plaża w naszym kierunku jadą jeźdźcy na koniach. Konie sr.ją, a jeźdźcy po nich nie sprzątają. Oczywiście trzeba im ustąpić, bo się nie przesuną. Rozmawiając i dumając dochodzimy do portu rybackiego w Mechelinkach, a potem idziemy na molo i i relaksujemy się patrząc na zatokę, na kutry, na odległe jeszcze klify, na torpedownię, na cypel w Rewie i plażę którą przeszliśmy.

Po jakimś czasie schodzimy z molo na plażę i spokojnie idziemy w kierunku klifów. Znowu problemem są wypoczynkowicze, którzy na plażę zabierają ze sobą swoje psy i puszczają je wolno. Nie dość, że psy na plaży to zwyczajny skandal i świadczy to zwyczajnym zdziczeniu obyczajów, to w dodatku są bez smyczy i bez kagańca, co budzi lęk w człowieku. Ale jakoś udaje nam się zwrócić uwagę i dzicy ludzie z niechęcią bo z niechęcią, ale ujarzmiają sierściuchy.

Idziemy dalej plażą. Zaczyna się klif, a my jeszcze raz patrzymy na jego poszarpaną stromiznę pełną powywracanych drzew, wystających korzeni, ale i wszelkich drzew rosnących i krzewów, które tak sycą ducha naszego swoją zielenią i kwiecistością. Spotykamy grupkę czterech łabędzi, które wypoczywają na przybrzeżnych falach. Dochodzimy do schodów, które prowadzą na szczyt klifu, ale dzisiaj nie wchodzimy tylko powoli wracamy plażą w kierunku mola i portu, jeszcze raz sycąc się intensywnością doznań wychodzącą z piaskowo - florystycznego klifu. W porcie spotykamy zieloną szkołę. Tym razem dzieci są bardzo poukładane, a nauczycielki bardzo odpowiedzialne i zaangażowane w to co robią. Widzimy i słyszymy zaangażowanie też ze strony uczniów, którzy z przejęciem uczestniczą w zajęciach mądrze prowadzonych przez roztropne nauczycielki. Cudów nie ma, ale się po prostu zdarzają.

Powracamy do Rewy i idziemy ulicami zapełnionymi końskim łajnem. Jeźdźcy byli tu. W domu myjemy się i idziemy na ostatni obiad tutejszy w towarzystwie wróbli. Potem wracamy i robimy sobie kawę, po czym bierzemy się za lekturę tygodników i włączamy telewizor, aby zobaczyć co się dzieje w świecie zdominowanym przez człowieka. A pod sam wieczór ostatni raz idziemy przez wieś, potem wybrzeżem, a w końcu piaskami klifu. Ostatni raz oglądamy tutejszy zachód słońca i jego wielobarwność. Na klifie spotykamy hordę gimnazjalistów na zielonej szkole, przemieszaną z podstawówką. Nauczycielki w wieku jakiś 30 lat idą w puchowych kurtkach zimowych, bo faktycznie wieje lodowaty wiatr od morza, ale ich podopieczni w najlepsze kąpią się w wodzi o temperaturze poniżej 10 stopni Celsjusza. Ciała Pedagogiczne nie reagują i pozwalają życiu toczyć się swoim tempem , a dzieciństwu dać się wyszumieć. Lepsza lodowatość Bałtyku, niż rozpalone "słoneczko" w pensjonacie.

Siedzimy na ławeczce na Alei Zasłużonych Morzu i cieszymy się życiem. Wpatrujemy się w niknące zorze, które wywołał zachód słońca, w niebieski kuter kołyszący się na falach zatoki, na łodzie rybackie wyciągnięte i plażujące na piasku, kilka kroków przed nami, na spacerujących ludzi, na nadmorską roślinność, której zieleń zmienia się wraz z zapadającymi ciemnościami. Gdzieś na Helu miga światło latarni morskiej i obok nas jest punkt sygnalizacyjny, więc obok nas też co kilka sekund rozkwita błysk. Zaczynają pojawiać się gwiazdy i cisza staje się coraz głośniejsza, po kilku minutach wypełnia Rewę i zatokę oraz nas. Kot też do niej należy. Przysiadł przed nami i myśli, a drugi bezgłośnie niknie w nadmorskich szuwarach. Ten przed nami pozwala się głaskać jakiejś wczasowiczce, chwilę łasi się do niej, ale oczywiście wybiera wolność kocich ścieżek i odbija gdzieś w bok i znika w ciemnościach wieczoru. Jeszcze widzimy w resztkach światłach zórz przelatujące klucze długoszyich ptaków, jeszcze spacerują pojedynczy ludzie, nawet jakaś kobieta jeszcze biega.

297 751 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • fyrfle

    7 July 2019, 21:20

    Dziękuję, sam sobie przypomniałem z przyjemnością tamte chwilę, siedząc teraz dla odmiany nad Atlantykiem. Pozdrawiam :)