Menu
Gildia Pióra na Patronite

Dom jesienią

L.T.

Nie boję się. Nie boję się ani jej radości, ani jego kłamstw.
Wyszłam gdzieś poza ramy czasu i patrzyłam na to wszystko z dystansu.
Zbłądziłam. Pod dachem, gdzie nie było miłości, nie mogłam rozkwitać, jak inne dziewczęta. Nie wiedziałam, czy ktoś widzi mnie ładną. Nie spodziewałam się być kochaną. Ta, co miała dawać siłę, odbierała mi uśmiech. Czułam, jak z determinacją nieszczęśliwej osoby karze mnie za swoje nieudane życie. Metodycznie gasiła uśmiech na mojej twarzy. Gdyby choć... Ale nie miałam obrońcy.
A potem dorosłość. Wychodząc w świat z poczuciem niewystarczalności, nie ma szans wygrać życia. Dramatyczna walka każdego dnia samodzielności. Uwikłanie w chore związki i patologiczne relacje, niby-przyjaźnie. Wszystko takie z przypadku, nieplanowane i pozbawione szczęścia.
Założyłam z kalekim sercem dom. Byłam pewna, że on będzie mnie chronił. Byłam pewna... ale na jakiej podstawie? Nie, nie chronił mnie. Nie obronił mnie przed atakami swojej zazdrosnej o nasz spokój w domu siostry, ani przed rodzicami rozczarowanymi ciążą nie w porę. Nie bronił mnie przed lękami, nie pomógł przejść za rękę tych trudnych dziewięciu miesięcy. Nawet to ostatnie badanie i bicie serduszka - nie było go.
Zmieniłam więc świat. Zabrałam wózek dla lalek mojej córki i ulubione jeansy. Uciekłyśmy. Trzeba było biec za ruszającym pociągiem, a w oddali mrugały wigilijne okna kochanego kraju. Tutaj nie powitał nas śnieg. Czekały przyjazne ręce chcące dać nam dach. Ręce, które pokochałam, za które w ogień poszłabym bez namysłu. Jego ręce. Te same, które chwilę później zbudowały solidny dach nowego domu, brakowało już tylko okiennic. Przyszła burza. Wyrwała z domu serce. Donice poprzewracane bezwładnie milczały, rozsypana wokół ziemia przypominała o silnym porywie wiatru nie stąd. Osłoniłam swoim ciałem małe ptaki, których gniazdo spadło wraz z porannym podmuchem wprost na ulicę. Kiedy szum ucichł, wyszłam na nowy, zrujnowany świat. Garściami zbierałam resztki ziemi do największej donicy. Własnym szalikiem obwiązałam połamaną jabłoń.
Nauczyłam moje dziecko przetrwać sztorm, huragan i ciszę.
Od wczoraj mam jesień w moim zniszczonym ogrodzie. Doglądam resztek dawnego ogrodu. Dom nadal stoi na tym samym wzgórzu. Choć miotają nim nadal niepokojące podmuchy wiadomości dobrego i złego, jest w nim ciepło. Zamiast okiennic, wstawiłam tymczasowe szyby nadziei. Na okiennice potrzeba dobrego drewna, o które zadbać muszą najlepsze z męskich dłoni. Te z troską, opiekuńcze i ciepłe.
Przegrałam z burzą? Nie, nie poniosłam klęski. Dom nadal jest, przez okna nie wpadają już kamienie a moje dziecko zaczęło sypiać we własnym pokoju.

Sięgnęła po zajętego mężczyznę. Chciała zerwać dach mego domu. Rozrzuciła donice i połamała storczyki, ale nie wypaliła mojej wiary. Wierzę, że życie nabierze ciepłego spokoju jesieni. Mam nadzieję na uśmiech przy porannej kawie. Kocham życie i kocham tych, co stanowią fundament mego domu. Nawet bez okiennic, to nadal dom z sercem, cierpliwością i troską.

2565 wyświetleń
44 teksty
3 obserwujących
  • 8 October 2013, 23:22

    Niestety najcięższe i najbardziej w tym wszystkim kruche jest moje kalekie ukochanie Tego jedynego.
    Serce wyrwała mi inna. Moje dziecko nie ma spokojnego snu. Jak dalej żyć? Została mi tylko nadzieja i Bóg.

  • Albert Jarus

    8 October 2013, 20:52

    bardzo, bardzo...kruche, ulotne i ciężkie jednocześnie
    podoba mi się ujęcie "domu", piękne