Menu
Gildia Pióra na Patronite

30.06.2016r.cz.2

fyrfle

fyrfle

Kilka kroków dalej i poletko pszenicy jarej, z nad której wyrastają kępy większego pszenżyta, a zaraz znowu inny fragment tego rozdrobnienia gruntów - kolejny prostokąt dziczy z wszelkimi możliwymi trawami i wszelkimi możliwymi ziołami. Komasacja gruntów, którą robiono tutaj kilkukrotnie, trafiała jednak na opór, bo...własna miedza to jest to, własna bida to swoja bida - lepsza bida znana niż bida sąsiada, a nuż zauroczy, a bo co! Nie pozostaje więc nic innego jak tylko podziwiać te bidne poletka, pełne marnych zasiewów i pięknych kwiatów chwastów, a więc przypatruje się wielkiej grzywie miotły, a wokół niej pomieszanym przepięknym chabrom i rumianom oraz mleczom, by zaraz dojść do fragmentu szachownicy naprawdę dobrze uprawionego, z grubymi źdźbłami mocno zielonej i wysokiej pszenicy, które wieńczą grube kłosy pełne dużych ziaren, a więc też sowitego plonu. Różność jak różnym tutaj jest człowiek. W zasadzie te szachownice tych pól odzwierciedlają tutejszych ludzi - wady i zalety ich pokręconych charakterów. Za pszenicą widzę piękne krzaki ziemniaków, a za poletkiem ziemniaków, na skoszonej już łące, stoją ostrewki z solidnie i dokładnie ułożonym sianem, które będzie schło - tak długo, aż nie będzie zagrożeniem pożarowym. Ostrewka to specjalna krzyżakowa konstrukcja drewniana, na której układa się siano, celem prawidłowego wyschnięcia. Dodam, że widok ostrewek ze szczytów miejscowych gór jest po prostu wspaniałym doznaniem dla oczów i błogosławieństwem dla ducha człowieka. Odwracam wzrok na drugą stronę drogi, a tutaj mocno strączkujący już rzepak, ale w zasadzie nie widoczny spod falujących na wietrze grzyw, którymi są wysokie i silne kwiatostany czerwonych maków, niebieskich bławatków i białych rumianków, z tymi ich pięknymi żółtymi sercami. Widok naprawdę jak z wyobrażeń o niebiańskich łąkach. I jeszcze ukoronowaniem horyzontu jest zachodnie pasmo Beskidów ze Skrzycznem, które jest kompilacją wszelkich odcieni zieleni na zboczach i szczytach. Nad nim zaś ten niesamowity błękit nieba bezchmurnego nieba. Piękne życie wiodę. Mijam kolejne kwadratowe puzzle tej układanki, pełne czerwieni, bieli, fioletu, żółci z wszelkich i w najprzeróżniejszych kształtach kwiatów. Myślę, że widok z lecącej nade mną motolotni musi być zachwycający. Dochodzę do fragmentu jeszcze większego ludzkiego zaniedbania, ale za to jest to fragment, z którym przyroda sama sobie poradziła świetnie i pole uprawne niegdyś stało się wyspami ostrężyn, a wokół nich wyrosły mrowie poziomki. Te pierwsze już mają zielone owoce, ale jeszcze też mnóstwo jest kwiatostanów. Rok jest deszczowy i słoneczny, a więc owocobranie ich będzie bardzo obfite w sierpniu. Poziomki też kwitną, ale jest też mnóstwo już czerwonych owoców, a więc pora na rozkoszowanie się ich jedynym smakiem, no i jedynym takim aromatem. Potem znowu poletka pełne kwitnących ziół, łąki w ostrewkach, aż dochodzę do potoku, który wije się po kamienistym dnie poprzez zarośla z ziół, krzewów i wysokich drzew, tworząc malownicze zakola, głębokie nieraz wąwozy i groźnie wyglądające urwiska. To bardzo kolorowy i niebezpieczny gąszcz, a na pierwszy plan wysuwają tutaj Barszcz Sosnowskiego, którego naprawdę należy się obawiać i dlatego należy go omijać bardzo bardzo szerokim łukiem. Dotknięcie go może poparzyć i zatruć, a pyłki jego kwiatów udusić w męczarniach.
Lubie patrzeć na nurty tutejszych rzeczek, potoków i strumieni. Ich czysta i bystra woda ślizgająca się po kamieniach tworzących ich dna, w połączeniu z promieniami słońca oraz z mnóstwem cieni wszelkich nadbrzeżnych roślin, to prawdziwa gratka dla oczu. Kalejdoskop barw i świateł, powodujący po prostu nasycenie pięknem i wypełnianie się ducha człowieczego radością. Dłuższą chwilę więc oddaje się zapatrzeniu, medytacji. Skręcam potem na wschód i idę łąką wzdłuż potoku, którego brzegi to gąszcz wszystkiej roślinności. Niegdyś jej nie było, a brzegi stanowił pas łąk niczyich, na których tutejsi chłopi, a w zasadzie ich dzieci, wypasały krowy. Pilnując krów palili ogniska, piekli w nich ziemniaki i kromki chleba, a wodę do picia brali z pobliskich arcy czystych źródeł. Dzisiaj te źródła nikną pod tym gąszczem zielstwa. Tak cudnie kwitnące liczne czeremchy wiosną, teraz już są pełne owoców. Jedne są dopiero zielone, inne już różowieją, inne jeszcze są już bordowe, a te w bardziej nasłonecznionych ekspozycjach są już czarne. Pomiędzy nimi rosną ściśnięte krzewy bzu czarnego. Niektóre baldachy są dopiero kwieciem, a inne już mrowiem zielonych kulek. Gdzieś z pomiędzy długie wyciąga ku mnie swoje długie ramię głóg i też mi pokazuje, że już ma zielone owoce. Wreszcie dochodzę do miejsca gdzie króluje tarnina, a jej śliwy osiągnęły już swoją wielkość docelową i teraz będą dojrzewać i nabierać charakterystycznego cierpko słodkiego smaku. Potem jest wysypisko kamieni, które pokrył gąszcz powoju i kwitnie już swoimi charakterystycznymi białymi kielichami. Przez mostek przechodzę na drugą stronę potoku. Tuż za mostkiem w nurcie potoku jest zagłębienie, w którym pływają spore pstrągi, stanowiąc jakby deser dla moich oczu. Po drugiej stronie potoku jest aleja jesionów. Tego dnia nie znalazłem lipy z jej aromatycznymi kwiatami, z których miałem zrobić smaczny i o cudownych właściwościach sok. Po prostu nazajutrz pojadę w miejsce gdzie lipy są na pewno, o czym świadczy nazwa - Aleja Lipowa.

Koniec

297 751 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!