Menu
Gildia Pióra na Patronite

Konsumentka młodości.

Była konsumentką młodości. Nie wyglądała na starą. Dojrzała do granic możliwości. Ciało zniewalające. Oni tacy biedni. Nie mogła nad tym zapanować. Kontakt z nimi była jak narkotyk. Jak ta pospolita osobista kokaina z przeceny. Wyszukiwała ich zwierzęcym wzrokiem. Już sama nie wiedziała, kiedy jej oczy się zmieniają. To była sekunda. Tak mały bodziec, a wracała do tego. Obiecywała sobie, że z tym skończy. Że to ostatni w jej arsenale zemsty. Że odrodzi się, że poczuje więcej niż widok nadchodzącego szczytu. Najgorsze obietnice to te, które dajemy sobie w nocy. Rano ich się nie pamięta. w tygodniu bywała spokojniejsza. Tyle zajęć. Zmęczona dniem, nie musiała się narkotyzować. Ale te wolne weekendy. Wychodziła na miasto na pewno nie dlatego by potańczyć. A jeśli taniec to nie ten dziewiczy z dzieciństwa. Kiedy formacja była mała, a ona w pierwszym rzędzie. Wiła się, szukała, znalazła. Nie walczyła. Sami wpadali w sidła. Łowienie ryb na skróty - na prąd, bezboleśnie, szybko. Niszczyła ich doszczętnie. Byłą jak rozgrzane kopyto robiące bliznę, bliznę jej bycia, bycia u nich na zawsze. Nic po spotkaniu z nią nie było takie same. Choć przed nią nie szukali, po niej nie było już niczego innego jak chęć zatrzymania podobnej do niej cząstki. Nie mieli wymagać, do czasu jej oblicza. Mogli oddychać, nie kradła im płuc. Byli zdrowi, a może nawet i zdrowsi, bo zaczynali przecież ćwiczyć. Lubiła ich ciało, lubiła do granic możliwości. Zasypiała z zapachem ich jestestwa. Silniejsza, bo wyssała resztkę ich życia. Tyle było w niej, tyle, ale ciągle za mało. Rano w obliczu swojego odbicia, pytała ile jeszcze? Czy to rzeczywiście ona, czy to tylko chwila słabości. Dużo było tych słabości. Wieczna nadzieja, na to, że to już ostatani raz, że na całe życie. Że odda się, odda doszczętnie. Ale potem nadchodził ponowny weekend. Nie była otwarta. To ta tajemnica powodowała ich szaleństwo. Nie dawała nawet cienia nadziei na to, że ją poznają. Ale to właśnie brak mobilizuje do działania. Wierzyli, że ją uzdrowią. A ona nawet nie wspominała o wyroku jaki spadł po jej barkach. Miała w oczach ten ból, a oni komplementowali, że są takie dziwne, za dziwne na ten świat. Chcieli tego wzroku, wiecznie, codziennie, na zawsze. Ale jak można dać wieczność, skoro jej się nie posiada, skoro posiadanie jej jest tak ryzykowne. Szaleli za uśmiechem, tym stłumionym. Szaleli z nadziei, że usłyszą kiedyś 100 procent jego zdolności. Trwali w tym bezdennym przekonaniu, że w ogóle kiedykolwiek zobaczą ją bardziej niż cień nagiego ciała w nocy. Ale przecież nadziei nie mogła im zabrać. Nie chciała. Nie chciała jej dawać. Mieli być jej lekiem. Złotym środkiem, którego szukała. To uzależnienie. Flirt, którym się żywiła. A mówią, że tak pobijamy naszą świadomość wartości. Ale jak można podbić coś co jest już na szczycie szczytów. Nie mogła mieć się za kogoś bardziej. Była bardziej, najbardziej, permanentnie. Była ale nie dla nich. Doskonale wiedziała, że to jedynie tofu, które sprawi poczucie sytości na moment. Ale w dobie tego braku, i moment był dobry. Rosła w siłę. Coraz skuteczniejsza. Liczyła na to by, ktoś bardziej. By mogła tak jak wtedy walczyć. By mogła chcieć codziennie, a nie tylko weekendowo, wtedy gdy samopoczucie spadło. Chciała, ale to nie było życzenie, które mogło się spełnić. Nie dziś, nie na tych łowach.

21 002 wyświetlenia
429 tekstów
2 obserwujących
  • 15 September 2012, 12:59

    Zło jest zawsze nadto kuszące.
    pozdrawiam!

  • Sheldonia

    15 September 2012, 10:32

    Najgorsze obietnice to te, które dajemy sobie w nocy. Rano ich się nie pamięta.
    Coś mi się podoba w tym wszystkim...