Menu
Gildia Pióra na Patronite

23.09.2021r.(czwartek)

fyrfle

fyrfle

A dzisiaj pokój jest rozświetlony. Właśnie zza chmur wyłoniło się słońce i w pokoju jest bardzo jasno i zaraz zrobiło się bardzo przyjemnie, wręcz przytulnie. To czego potrzebujemy w życiu prócz drugiej kochanej i kochającej osoby, to światło słoneczne. Oczywiście są i inne rzeczy i istoty, ale zaryzykuję stwierdzenie, że wszystkie te sprawy, rzeczy, istoty lub nieistoty, są dopiero na kolejnych miejscach. Choć są sprawcami dwóch pierwszych najważniejszych, to jednak muszą pozostawać w cieniu swoich dzieł.

Cudownie jest pławić się w świetle słonecznym i czuć jego ciepło na swoim karku. Rozglądać się po pokoju i dostrzec nowy pęd skrzydłokwiatu, na końcu którego rozwija się nowy biały i bardzo charakterystyczny kwiat. Można by powiedzieć, że w świetle słonecznym zieleń liści kwiatów nabiera soczystości, jaskrawości, wyrazistości. Przyjemniej robi się w ciele. Światło słoneczne musi wywoływać wydzielanie się w organizmie hormonów szczęścia. Jest mi zatem przyjemniej niż było przed ustąpieniem chmur.

Nomen omen, jedną z form terapii depresji jest po prostu wyjście do parku. W parku siada się na ławce i zwyczajnie wygrzewa się w słońcu. Niektórzy terapeuci nakazują jeszcze o czymś pomyśleć, ale ja myślę,że potrzebne jest tylko zwyczajne wygrzewanie się i na przykład zachwycanie się klombem w kwiatach. Nie dla wszystkich jest patrzenie w kwiaty, bo niestety dzisiaj w rodzinie i w szkole nie uczy się zachwycania się cudnym pięknem kwiatów. Wiem. Zaraz odezwą się głosy, że rodzina i szkoła nie są od tego. Odpowiem, że, jeśli nie od tego, to już od niczego.

Dlatego podchodzę do okna i zachwycam się kolorami kwiatów jesieni, które dzięki Bogu przeszły z lata i pięknie wypełniają tę porę roku, dając możliwość do zachwytu, czyli finalnie do szczęścia. Jednak rozpoczynam cieszenie się pięknem ogrodu od przebarwiających się liści winobluszczu, które to z zielonych stają się bordowe. Mam wrażenie,że w tym roku nie ma kolorów pośrednich. Liście przebarwiają się od razu na bordowo. Najpierw dostają bordowych plamek, a potem cały liść wypełnia się tym kolorem.

Przede wszystkim w z lata w jesień, z rozmachem wkroczyły rudbekie, jeżówki, dalie i słoneczniki. Te ostatnie, w niektórych przypadkach dopiero zaczęły kwitnąć i obdarowywać nas swoim pięknem, a zatem teraz dopiero czynią w nas pogodę ducha. Te pierwsze wciąż wypuszczają nowe pąki kwietne, a jednocześnie powoli zasychają ich pierwsze kwiaty, te z lipca. Uwielbiam te procesy rok rocznie obserwować i napawać się nimi.To są punkty stałe. Kotwice,które zarzucam, aby czuć szczęście. A tutaj jeszcze,gdzieś na wysokości już czterech metrów jak flagi powiewają wąsy czepne dyni ozdobnych. Pną się po igiełkach srebrnego świerka.

Wśród takich okoliczności cudnych, przyjemnych, uduchowiających, łatwiej jest przejść do rozważań o życiu politycznym, czy religijnym Polaków w Polsce. Bo od tego nie da się i nie wolno uciekać. Wczoraj pisałem, że Polska pięknieje i nowocześnieje, co nie znaczy, że odchodzi w całość od swojego rdzenia, jądra, źródła, serca. W swoich felietonach pisał też o tych zmianach pan Stasiuk. Faktycznie przybywa kutego pięknie żelaza w ogrodzeniach, betonu zamiast trawnika, szklanych domów. Ale serce Polaków nie zmienia się i pozostaje religijne i pozostaje z Bogiem. Rozumieją to nawet i chyba też wyznają autorzy programów biur podróży, bo oferują wiele atrakcji sakralnych, a raczej próżno w tych programach szukać na przykład muzeum sztuki nowoczesnej, czy galerii tego typu. I dobrze.

Mejstrimowe portale informacyjne wypełniają wiadomości o jakiś schizmach celebrytów, czy innych apostazjach. Ba! Przypomina mi się niedawny wywiad z Donaldem Tuskiem w "Polityce". Nic z niego nie zapamiętałem, prócz pretensji eks premiera do Polaków, że nie odchodzą z kościoła katolickiego. Dokąd mieliby odejść? W pustkę? W pogoń za forsą? Żadna organizacja nie oferuje takiej nadziei i takiej miłości jak kościół katolicki. Tak uważam. Nie ma innej organizacji, która by tą miłość i tą nadzieję czyniła praktyczniej niż kościół katolicki. O tym mówią fakty ze statystyk. Dlatego na podbeskidzkiej wsi, w której mieszkam, jest bardzo inaczej, niż to się celebrytom i dziennikarzom roi. Kościoły są pełne na niedzielnych mszach, a proboszcz musiał ograniczyć liczbę przyjmowanych intencji mszalnych do pięciu od rodziny, aby mszę mogli zamawiać wszyscy zainteresowani. Piszę o tym, by dać świadectwo, powiedzieć, że nie jest prawdą medialna propaganda, że Polacy odchodzą od kościoła.

Nieistnienie wydaje się strasznym luksusem wobec istnienia w depresji. Do tej myśli Tomasza Jastruna chcę się odnieść. Zgadzam się z nim. Istnienie w depresji prowadzi do śmierci. Tak, czy inaczej. Na szczęście dzisiaj temat rozwiązuje farmakologia, czyli środki psychotropowe. Czasem też operacje na mózgu. Część ludzi chorych pod presją środowiska nie idzie do lekarza i wtedy depresja zmienia chorego w samobójcę, albo zmienia się w jeszcze gorszy rodzaj choroby psychicznej, gdzie chory staje się ogromnym zagrożeniem dla swojego otoczenia. Człowiek w depresji boi się na przykład życia wiecznego, bo czyta uważnie Biblię i wie, że to nie jest tak, że wieczność będzie usłana różami. Jak raz do raju wdarł się zły, to robił odtąd to wiele razy i robi. Dlatego propozycja totalnego nieistnienia. Pustki jaką zaznajemy we śnie, wydaje się naprawdę kusząca. Przypomina mi się bohater "Mistrza i Małgorzaty", którego Messer zamienił w nicość. Nikt nie zwraca za bardzo na to uwagi, ale przy istnieniu w depresji, to on wygrał. Depresja jest ogromnym i nasilającym się bólem ducha i ciała. Bez radykalnej interwencji farmakologicznej kończy ją śmierć i pół biedy, gdy to śmierć tylko chorego.

297 781 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!