Rozgląda się cicho król wirus w koronie,
szukając ofiary unosi się lekko.
Zobaczył mnie w tłumie – z radości aż płonie,
i czeka, by życie zamienić mi w piekło.
Do płuc pragnie dotrzeć, rozmnażać się, niszczyć,
zabijać powoli jak whisky i fajki.
„Jam śmierć jest i szatan, więc bójcie się wszyscy”.
I zbliżał się koniec – lecz nie mojej bajki.
Jak rycerz Don Kichot – w maseczce, przyłbicy,
na wojnę z wirusem wyprawię się żwawo.
Nie dajmy mu przeżyć, niech wie, że jest niczym,
bo każdy z nas, ludzi, do życia ma prawo.
Odziany w ochronę i zdrowe myślenie,
przy boku trwam dzielnie wspaniałych lekarzy.
Wspomóżmy ich sercem, przytępmy mgły cienie,
niech wiedzą, że dzięki nim życie się waży.
Gdy minie czas lęku, choroby i bólu,
ja pierwszy wybiegnę do ludzi, do życia.
Niech wie, że szans nie ma zawistny król szczurów,
gdyż śmierć dla człowieka to kara nie przydział.