I tylko nocą unoszę się nad powłokę,
która swą odrazą zaciera estetyzm,
rzeźbi wrażliwość w okrutny sadyzm,
co pozostawia w psychice piętno głębokie.
Księżyc swym blaskiem zamyka mi oczy,
chroniąc me zmysły przed chorym wrażeniem,
naturalizm już toczy zepsute wnętrze,
wdzierając się w umysł spróchniałym korzeniem.
Rozmawiając z gwiazdami mrocznych otchłani,
oddalam obrazy zniekształconego istnienia,
zamykam usta, zatykam uszy,
bo jestem teraz nad przyczyną cierpienia!
Lecz dzienne powroty ranią mą duszę,
a lekkość zamienia się w nekrofilię ciała,
uwięziona w tych zdeformowanych kształtach,
z utęsknieniem czekam, by noc nastała.
W sennych wytworach nierzeczywistości
kryształ zwierciadła wyciąga swe dłonie,
odbicie ziemskości jako motyl się jawi,
co w źródle doznań rozkoszy...tonie...
Jestem aniołem w elizejskich krainach,
syreną w głębokich Atlantydy morzach,
poję się pięknem i namiętnym urokiem,
niczym ptak wolnością w błękitnych przestworzach
I chcę tak istnieć pośród nocnych ciemności,
i węzłem małżeńskim złączyć się z księżycem,
wyrwać się z objęć ziemskiej powłoki
i tańczyć z gwiazdami z nieskażonym licem!
Lecz dzień zamknął mnie w czterech ścianach
zbyt brutalnie widocznej niedoskonałości,
stroskana dusza dławi się słońcem,
co mściwie rozświetla...ludzkie słabości!
Wyszperany ze starego zeszytu...:)