Letnikuję się w domu z ogrodem, czyli gapię się na plażę i ślizgających się po grzywach fal kajtserferów i ich cudnie kolorowe latawce, a tu wpada mi na podwórze jakiś spieniony rudzielec i krzyczy do dwóch innych - proszę szybko wytyczyć przejście! Okazało się, że znalazł mapę z czasów chyba Eryka Wikinga i na tej podstawie twierdzi, że część posesji, w której oddaję się wypoczynkowi, ma być przyłączona do jego dóbr. I tak wojuje już enty rok pieniacz jeden i włóczy mojego dobrodzieja po sądach. Jakież to polskie, to pieniactwo, ta chciwość i chęć zagarnięcia co nie nasze. Jakież to polskie te wojny o miedzę wielopokoleniowe. Te wojny o spadki i wszystko inne, byle mieć jak najwięcej, byle się nachapać. Moim zdaniem spowiedź niczego takiego nie wybacza, niczego takiego nie odpuszcza, bo odpuścić nie może.
Geodeta z czasów Eryka nie dysponował dokładnymi przyrządami. Uważam, że rudzielec powinien zostać przykuty do sosenki i w deszczu poczekałby, aż władza przyjedzie zabierając go do aresztu za wtargnięcie na cudzą własność. ;) Tak czekał pan, który wtargnął znajomym na działkę wytyczając niby to trasę domniemanego wodociągu i zakłócił nam degustację piwa. :D Pozdrawiam. :))