Strzępy naszych ciał bezwstydem płoną dolewając krwi oliwy do namiętności żaru oddzielone tylko nagiej skóry zasłoną zjednoczone aż po kres bezmiaru.
Pieszczotą omdlewają zachłanne ręce wargi wybuchają wulkanem westchnienia uda wciąż krzyczą:"Więcej, więcej!" wpadając w bezkres zatracenia.
Piersi miażdżone po omacku walcem tęsknego zjednoczenia mózgi rozbite po prostacku obuchem bez umiaru chcenia.
Rozkwitły w mroku ogień namiętności spopieli nasze dusze do cna lecz powstanie z popiołu Feniks miłości jaśniejąc, niczym spadła z oczu wieczności łza.
I choć szczezną wkrótce nasze kości w gęstym mroku nieistnienia w innych rozbłyśnie łza wieczności bezwstydnym płomieniem wszechistnienia.