Masz rację Aniu, nie tylko w miłości... Początkowo chciałam napisać "w życiu", ale tak sobie pomyślałam, że na przykładzie miłości będzie łatwiej wytłumaczyć ten punkt widzenia, w końcu zaufanie to jej nieodłączny element. Dziękuję za Twoje słowa będące świetnym dopełnieniem mojej myśli. Nigdy nie można być pewnym ani siebie, ani drugiego człowieka, "wiemy o sobie tyle, ile nas sprawdzono". To nie znaczy, że nie mamy kochać, ani ufać, raczej zawsze być świadomym własnych i "cudzych" ograniczeń.
Całkowicie zgadzam się z Twoją myślą...bezgraniczne zaufanie nie tylko w miłości zbyt często jest nadwyrężane bólem porażki...Poza tym czy potrafimy być sami siebie pewni?...a co dopiero drugiego człowieka?...Nigdy nie wiemy co nas spotka i czy nie podważy to na tyle naszych wartości i wyobrażeń, by później splunąć we własną twarz...Pozdrawiam
Słusznie Kasiu, czas weryfikuje autentyczność naszego uczucia i to, czy kochamy konkretną osobę, czy też jedynie stworzony we własnej głowie "ideał". Dziękuję i pozdrawiam ciepło:)
Grzesiu, to zależy chyba od tego jak silni jesteśmy... i czy nadal jesteśmy w stanie kochać, czy rana jest na tyle głęboka, że lepiej odejść, niż znienawidzić... niekoniecznie tą drugą osobę, czasem właśnie samego siebie... Ja przeciwna jestem zawsze "obwinianiu" kogoś o coś, ale wiadomo, w związku odpowiedzialność jest nie tylko za siebie, ale i za tą druga osobę. Jeśli będziemy zachowywać się nieodpowiedzialnie, konsekwencję będę bolesne, zawsze dotykają więcej niż jednej osoby...
... no dobra... a jak już znajdę błąd we własnym szacowaniu to co dalej... tkwić w tym szacunku czy też nie?... czy odejdę czy nie to i tak komuś krzywda... nie zawsze mi czy jemu...