Patrzyłem na nią oniemiały.
Stała tam, jak zawsze. Nadzwyczaj wyprostowana, ze ściągniętymi mocno łopatkami i cofniętymi barkami. Ciemne włosy kontrastowały z delikatnym beżem jej koszulki. Ręce miała schowane w kieszeniach, jednak po delikatnym napięciu mięśni na przedramieniu bez problemu mogłem się domyślić, że jak zwykle próbuje skubać skórki przy paznokciach.
Znów była poza tym światem.
Patrzyła w niebo. Za każdym, gdy wychodziła na balkon, najpierw patrzyła w niebo. Była jak ptak uwięziony w klatce – w tym mieście, w tym blokowisku, w tej chwili – jednak zawsze potrafiła wypatrywać wolności poza prętami.
Oczywiście, była boso. Kiedyś spytałem ją, dlaczego nawet zimą, po chłodnych, kamiennych kafelkach w mieszkaniu, chodzi boso. Nie odpowiedziała, uśmiechnęła się jedynie i powiedziała, żebym kiedyś sam spróbował. [...]