Znów dół po przebudzeniu, słońce świeci i nawet moje zwierzaki nie cieszą mnie. Sama nie wiem po co, ale nie potrafię tego zmienić, zadręczam się.
Taka ze mnie satanistka, że metalu ze mnie fanka i czarne nosze ubranka a tak na prawdę jestem małą dziewczynką, niedojrzałą, nieodpowiedzialną i beczącą o byle co, która jest wrażliwa na ludzką krzywdę i dręczona przez zło.
Ubzdurałam sobie, że Szatan to piękny, mroczny, mądry, sprawiedliwy Bóg, który odrzuca nikczemnych głupców, żenadę i podłych grzeszników.
A serce moje cierpi, nadzieja pojawia się i znika, ale mimo wszystko pomodlę się jeszcze do Niego :
Szatanie, mój panie, spraw by chroniły mnie czarne wilki, pająki, nietoperze, wszystkie stworzenia mroku a w szczególności czarne koty.
I spraw, mój panie Szatanie by przyjęli mnie do nowej roboty.
"(...) I spraw, mój panie Szatanie by przyjęli mnie do nowej roboty (...)"
To mnie rozwaliło :D
No ale Dana ma rację. W sumie ile już bylo dyskusji na temat wiary i niewiary. Możemy tą siłę ponad człowiekiem nazywać jak chcemy, jeśli potrafimy uwierzyć, to dużo znaczy.
Od rana dużo się zmieniło. Niebo zaszło chmurami, ja trochę pojeździłam i mam szansę jeszcze w innej pracy... nadziejka się pojawiła, potem spacerek z mamusią i zakupki, Behemoth już za nieco ponad miesiąc... może jednak nie będzie źle (?). Pozdrowionka, pani Dano. ;)