w poświacie księżyca daleko jak najdalej z piekła własnych myśli snów chłodu skrzydeł aniołów z granitu gdzie krzyk zamarza w krtani
pytasz dlaczego ? dlaczego uciekam tam gdzie świt nie zwiastuje dnia ?
nie mam już sił nie biegnę nad krawędzią jestestwa nie wiem czy jeszcze jestem targany szlochem istoty budzącej się we mnie nie będącej mną a jednak współistotną jak pasożyt w ciele żywiciela jednak nie umiem już nie umiem żyć bez niego
w pożółkłych refleksach ulicznych latarni nie rzucam cienia
i ten chłód wieczny chłód nieśmiertelnego odchodzenia