Na krańcu wszechświata gdzie myśl nie dociera Brzuch ziemi się wije w rozkładzie otwiera A jest to pradawna okrutna istota O twarzy zmurszałej z rzygowin i błota Od wieków nie żyje lecz wciąż nie umiera Bezmyślne ciała trupów pożera Zbłądzenie w zadumie w całości pożarte Rozprute żywcem ze skóry obdarte Pomruki ciche wydają przejęci Z gardłem ściśniętym krwią zachłyśnięci Z tych szeptów utkany jest krzyk dusz tysiąca Lecz w czarnej nocy nie widać słońca Co wszystkie te modły do końca wysłucha Jest zaropiała macica starucha Która pochłonie wszystko co żyje Jazgot uciszy płacz echem odbije Rozrasta się w bagno plugawej padliny Brudu fetoru kwasów i śliny A w brzuchu jej wielkim ciemna mogiła Co nie ma końca zimna i zgniła Krwią pluje jak gejzer kwasem trującym Z oparów wnętrza lepkim gorącym Nie oprzesz się pójdziesz do błota do piachu Aby utonąć w jej rui zapachu Łatwo cię zwabi i w szponach przytrzyma Z daleka słodko pachnie padlina Lecz prędzej czy później trafimy do niej Jak zaślepieni nas także pochłonie