Maleńki domek, pod lasem, blisko. Czyjś mały azyl, duszy schronisko. Tam czeka strachem, dziewczyna cierpiąca. Wśród czułej rodziny, za kimś tęskniąca. W stronę drzwi, bólem jej wzrok, zwrócony. Jakby czekając na widok wymodlony. Przy drzwiach stoi, Anioł, o siwej skroni. Pancerz rdzą pokryty, i brak już mu broni. Skrzydła złożone, życiem złamane. Stoi by wykonać ostatnie zadanie. Chce powstrzymać, choć na chwilę. Tę co przyszła, po ostatnią daninę. Anioł z dziewczyną, wzrok skrzyżowali. Jakby się wzajem bali, choć już znali. Przed tą daniną, nikt uciec nie zdoła. Dziś wzrok ich łzami o pomoc woła. O chwilę zwłoki, pełną czułości. Może ostatnim już, pulsem radości. By spleść warkocz rodzinnej więzi. Nim czas ich zwolni, z ziemskiej uwięzi. Nim znów się spotkają, w nienazwanej dali. Sobie potrzebni, Wczorajsi niechciani...
...Grzesiu, wiesz piękny, ale smutno mi gdy go czytam, bo wiem kim jest ta wspaniała istota mieszkająca pod lasem...Ja wierzę, że na daninę jeszcze czas...Ta istota jeszcze tyle ma tu do zrobienia...