jego miłość do mojej szyi, skóry która twierdzi że gładka, piersi zawsze zapraszających nawet gdy serce łomoczące, jednorako wciśnięte w żebra co jego głos
to ciepło gwałtowne osiadające powieki, twarz wtulona szczelnie w gąszcz włosów pewność że rano niebo będzie znów jasne
i jak trawa pnie się do rosy tak jego ręce, wierne moim w podzięce za przychylność czy może z poczucia obowiązku nadają rytm dygoczącej krwi, zagubione palce uczą harmonii
miłością prowadzą dyskretnie poprzez szamotaninę z codziennością jak wierny opiekun spoglądają by w razie zachwiania równowagi, złapać w ciepły puch troskliwej skóry