Dałeś mi Panie serce które dziś już niemodne mówią że teraz lepiej się z nim nie obnosić naturę nazbyt prostą ufność zbyt dziecinną i jeszcze dziwną hardość by mając ręce nie prosić
Dałeś mi dłonie otwarte, lecz za bardzo rozrzutne które dać chcą więcej niż pomieścić mogą do tego oczy anielskie i rogatą duszę i jeszcze kocie łapy co chodzą własną drogą
Dałeś mi codzienność jak czarną kromkę chleba i wieczność której stoły obfitość ugina wszczepiłeś mi sumienie jak mapę do nieba i krzyża znak na czole którym się wszystko zaczyna
Stanę kiedyś przed Tobą wyciągnę puste dłonie wywrócę płaszcza kieszenie świecące jak kościół pustkami wybacz mi że zgrzeszyłem lecz szedłem długą drogą prócz duszy wszystko zgubiłem Czy nią nie wzgardzisz Panie?
Jak zawsze trafiasz prosto w serce wiersza... Ta spóźniona miłość jest największym marnotrawstwem, ale nigdy nie jest na nią za późno... Jeszcze raz dziękuję Ci za trafne i głębokie słowa.
Zaszczytem jest czytać Twoje wiersze. Nie umiałem w słowach oddać tej głębi jaką Tobie w słowach tego wiersza się udało... Stąd moje skojarzenie z owym tekstem przesłanym niżej. Wydaje mi się, a przynajmniej ja tak to odczuwam iż późna miłość człowieka do Boga jest jak Syn Marnotrawny. Mimo wszystko chciałem jedynie złożyć wielkie ukłony w Twoją stronę Autorko :)
Tardi Ti amai, o bellezza tanto antica e così nuova, tardi io Ti amai. Ed ecco che Tu eri dentro ed io fuori e lì Ti cercavo, gettandomi, brutto, su queste cose belle fatte da Te. Tu eri con me, ma io non ero con Te: mi tenevano lontano le creature, che, se non fossero in Te, non sarebbero. Tu mi hai chiamato, hai gridato, hai vinta la mia sordità. Tu hai balenato, hai sfolgorato, hai dissipata la mia cecità. Tu hai sparso il tuo profumo, io l'ho respirato e ora anelo a Te. Ti ho gustato e ora ho fame e sete. Mi hai toccato e ardo dal desiderio della tua pace.