Menu
Gildia Pióra na Patronite

Na odległość

giulietka

giulietka

"Nawet jeśli ty nie przypłyniesz na brzeg mojej wyspy - ja będę czekać na plaży i będę wsłuchiwać się w szmer fali i szelest piasku. Nie szukam cię na siłę - nie zazdroszczę innym sercom, nie złorzeczę losowi, światu... A mimo to oczekuję twojego przybycia... Nawet jeśli ty nie przybędziesz..." [Adnachiel, Cytaty.info 27.08.2010.]

To był naprawdę chłodny poranek jak na tę porę roku. Kamienice wyłaniały powoli szklane źrenice okien znad opadających kotar mgły. Kolejne lampiony gasły na ulicach przegrywając swoim sztucznym blaskiem z jasnością budzącego się świtu. Na ulicach nie było widać jeszcze żywej duszy, tylko zgarbiony staruszek w bramie zamiatał porozrzucane strzępki wspomnień minionej nocy, jak pogubione uśmiechy młodych ludzi wracających zbyt późno do domu nienaturalnie lekkim, upojnie radosnym krokiem.
Wokół panowała jeszcze cudownie niezwykła cisza, która unosiła się nad miastem owianym tajemnicą minionej nocy, ale już drżącym obietnicą niepewności słonecznego poranka.
I tylko na jednym z paryskich mostów stał wysoki mężczyzna w długim płaszczu z peleryną, który zdawał się nie słyszeć odgłosów budzącego się miasta. Z pochyloną głową, ramionami opartymi na balustradzie, wpatrywał się w nieprzeniknioną mgłę, jakby wypatrywał nadejścia kogoś bliskiego. Nagle z zamyślenia wyrwał go głośny łopot skrzydeł, serce wezbrało mu radością, odwrócił twarz ku drugiej stronie mostu, gdyż zdawało mu się, że za chwilę z mlecznej ściany wyłonią się sylwetki Przyjaciół, biegnących ku niemu jak dawniej z radosnymi uśmiechami i oczami, w których czaiły się nieprzeniknione tajemnice serca. Już wyciągał ku nim ramiona, by zamknać ich choć na chwilę w braterskim uścisku, kiedy poczuł, że jego dłoń przebiła jedynie próżnię przecinając taflę chłodnego powietrza. Na kamiennym cokole zdobiącym most siedział gołąb, przechylając ciekawie głowę i zaglądając mu ufnie w oczy. Zrozumiał, że jest tu zupełnie sam, odwrócił się i niepewnym krokiem odszedł ku wschodzącemu światłu poranka.

W tej samej chwili w spokojniejszej części świata jasnowłosa dziewczyna w długiej kremowej koszuli odsuwała story znad zaciemnionych okien domu. Otworzyła na oścież balkonowe drzwi i wybiegła boso do ogródka, by zdążyć na cudowny spektakl, który mogła w pogodne dni oglądać ze wzgórza położonego tuż za ogrodem. Nie poczuła nawet chłodu, który przeszył jej zaciśnięte w oczekiwaniu ramiona, wabiła ją jasna poświata na linii horyzontu, tak jakby tym razem poza promieniami słońca, miała się zza niej wyłonić jakaś dziwna tajemnica. Z zamkniętymi oczami, twarzą skierowaną ku światłu dziękowała za kolejny świt, choć jeszcze w tej chwili nawet nie przeczuwała jak wdzięczna będzie kiedyś Bogu za ten dzień.

Jeszcze tego popołudnia spotkali się na skrawku nierzeczywistego świata, który odtąd stał się ich bezpiecznym przylądkiem. Dwoje rzeczywistych ludzi, których połączy ta sama tęsknota. Zwabiły ją dźwięki muzyki, jego oswoił szept słów, to wystarczyło by zawarli niewypowiedziane przymierze, by włożyli w swoje dłonie płonący sekret dusz, który już zawsze będzie wskazywał im ścieżki do siebie. Zamknęła go w swoim sercu, zatrzasnęła bramę, a klucz wyrzuciła w głębiny, tak jak ją prosił w swoich listach.
Tej nocy wziął ją za rękę i oprowadził po kamiennych uliczkach swojego świata. Szli tanecznym krokiem pośród tych wąskich uliczek spadających w dół, niczym górskie strumyki, kutych ławeczek w parku, nad którymi jaśniej od latarni lśniły lampiony roju świetlików i tych odgłosów kroków na paryskich mostach, którym towarzyszył nieustanny szelest skrzydeł, a może to był tylko łopot ich serc, które od dziś zaczęły bić w jednym rytmie...
Ale najbardziej zbliżył ich do siebie ten czas, kiedy tuż przed świtem usiedli na schodach wielkiej katedry i w świętej, kamiennej ciszy trwali wtuleni w noc, oczekując na ten magiczny moment, kiedy mrok zetknie się ze słońcem na horyzoncie dwóch światów. W tej cudownej chwili, która zawisła między niebem, a ziemią jak rozpięty na skrzydłach aniołów wiszący most, czuli, że dzieje się z nimi coś, czego jeszcze nie umieli i nie chcieli nazwywać, ale wiedzieli, że jest to jedna z tych rzeczy nieśmiertelnych, którą zabiorą ze sobą na drugą stronę życia.

Od tego poranka każdego dnia wymykali się ze swoich światów, by przebywać razem w miejscach, które wyznaczały mapę do najskrytszych zakamarków ich dusz. Biegali boso przez zroszone łąki, muskające trawami ich dłonie rozpostarte jak skrzydła wiropłatu, wypatrywali siebie w tunelach porannych mgieł, koralach rosy rozpiętych na jedwabnych nitkach babiego lata nad ich głowami. Biegli do siebie z zamkniętymi oczami, zapamiętując każdy zapach, każdy szept, każdy skrawek błękitu, który zbliżał ich do siebie i wskazywał drogę, gdyby los za chwilę miał rozdzielić ich ścieżki.
W chwilach rozpaczy klękali w tej samej chwili w jakiejś kaplicy, lub przy przydrożnym krzyżu i jednym szeptem, wznoszącym się ku niebu jak dym kadzideł osłaniali siebie nawzajem przed zimnym wiatrem smutku i zwątpienia.
On był jej Niebieskookim przewodnikiem po rozgwieżdżonym niebie, ona Złotowłosą strażniczką płonących lamp, które zawsze tliły się w jej oknach i oświetlały mu drogę w ponure, bezgwiezdne noce. Ona pisała mu wiersze, które on oprawiał w ramy i ozdabiał nimi ściany swojego domu, On zapisywał w dźwiękach cały swój świat, który zaklęty w nieziemskich melodiach wysyłał jej każdego dnia, jak szept obietnicy:"jestem przy Tobie" tak, żeby jego dźwięki towarzyszyły jej na każdym kroku.

Mijały dni, tygodnie, miesiące, lata... Z czasem coraz rzadziej spotykali się na bezkresnych łąkach, gdzie on siadywał przy błękitnym fortepianie, ona na huśtawce czy ławeczce wśród świetlików wsłuchiwała się w niekończącą się opowieść - legendę Anielskich Książąt. Jednak cały czas wpatrując się w niebo, szukali śladów aniołów, które gubiły łzy, nosząc ich modlitwy na niebieskich ścieżkach.
Oboje mocno wierzyli, że cokolwiek się wydarzy, odnajdą się na tamtym moście, na którym zawsze czeka się na Przyjaciela, nawet kiedy zbyt długo nie przychodzi..., nawet, gdy po drugiej stronie zaczyna się całkiem inny świat... Wiedzieli bowiem dobrze, że Przyjaźń to taki most, który łączy najbardziej odległe brzegi, pokonując odległości nawet nad przepaścią śmierci.

Dedykowane M. C. w dniu urodzin. 25.11.2013.

137 939 wyświetleń
1393 teksty
282 obserwujących
  • Albert Jarus

    25 November 2013, 21:10

    czarodziejskie, magiczne, piękna
    miło się czyta takie teksty

  • giulietka

    25 November 2013, 19:54

    Tak czułam, że się gdzieś pogubiłam... ;)
    Piękny dodatek, V-sti. Dziękuję.

  • eskimoska86

    25 November 2013, 19:40

    Chociaż to proza, to błąkam się w poezji...
    Pięknie.... a to dodatek...:)

    http://www.youtube.com/watch?v=NoAg6Mi7BHk

    Video NoAg6Mi7BHk
  • giulietka

    25 November 2013, 18:56

    Wielką radość mi sprawiliście swoimi komentarzami, a to tylko kolejny dowód na to, że najwięcej radości mieści się w otwartych dłoniach.
    Dziękuję z całego serca, zwłaszcza, że nie czuję się mocna w dłuższych formach;)
    Pozdrawiam serdecznie!

  • Adnachiel

    25 November 2013, 09:46

    Nie można było piękniej spisać tak czarownej historii.
    Jestem całkowicie zaklęty w tej właśnie chwili, wyczarowanej przez Ciebie.
    Uważam, że należy Ci się największy kawałek urodzinowego tortu :)
    I najlepsze, bo najbezpieczniejsze miejsce w sercu Twojego Przyjaciela. Z pewnością tam właśnie jesteś... Giuli ♥

  • Vergil

    24 November 2013, 23:35

    Ładne. Z każdej strony spojrzenia. Ładne... Piękne...
    Pozdrawiam.