Menu
Gildia Pióra na Patronite

W cieniu kruczych piór

Gothic Sanctuary

Gothic Sanctuary

Paryż, 1364r.

ROZDZIAŁ DRUGI

Serge całe życie pracował dla rodziny Waundoin. Jego ojciec był stajennym, on był stajennym i jego jedyny syn też odziedziczy tę posadę po jego śmierci. Nie, żeby narzekał. Lubił tą pracę, podobnie ludzi, którzy go otaczali. Tu w końcu poznał swoją pierwszą żonę, która niestety zmarła przy porodzie. Sam wychowywał syna, a wsparcie ze strony Philippa Waundoin sprawiło, że chłopak wyrósł na wspaniałego młodzieńca. Był przekonany, iż w pewien sposób jest dłużny swoim pracodawcom, więc gdy tylko dostał wiadomość, że córka Philippa chce go prosić o przysługę, nie wahał się ani chwili.
Doskonale znał Rosemarie. To był jeden wielki wulkan energii. Codziennie jeździła konno, więc i dużo czasu spędzała w stajni. Tym sposobem mógł się przyglądać, jak z dnia na dzień, przez te wszystkie lata, coraz bardziej kwitnie. Od takiego małego brzdąca, który ciągle bawił się z jego synem, do pełnej wdzięku i urody młodej kobiety. Jednak, kiedy tylko wszedł do jej komnaty, widok prawie zwalił go z nóg.
W białej sukni wyglądała jak zjawa, jak Święta Panienka, której figurkę trzymał w swoim domu. Siedziała na krześle, przed ogromnym lustrem, które odbijając całą jej postać jeszcze bardziej potęgowało wrażenie jej niezwykłości. Taka piękna. Taka niewinna. Taka smutna.
- Serge, cieszę się, że przyszedłeś. – Powiedziała, kiedy zauważyła już siwiejącego mężczyznę, wchodzącego do pokoju.
- Jeśli mogę ci jakoś pomóc, panienko, będzie to dla mnie zaszczyt. – Rzekł, lekko się kłaniając.
- Jest jedna rzecz, o którą chciałabym cię prosić. – Zaczęła spokojnie. – Jak zapewne wiesz, dzisiaj wychodzę za mąż.
- Tak, doszły do mnie te wieści. – Odparł ze współczuciem w głosie, dając do zrozumienia, że on także słyszał pogłoski na temat morderstwa żony hrabiego.
- Otóż, to małżeństwo niezbyt mi odpowiada. Dlatego też nie mam zamiaru do niego dopuścić.
- Słucham? – To co usłyszał było tak nierealne, że po prostu musiał się upewnić.
- Ucieknę sprzed ołtarza. – Powiedziała prosto z mostu. – I chciałabym, żebyś mi pomógł.
Mężczyzna wsłuchiwał się w jej słowa, nie wiedząc, czy jest bardziej zaskoczony, rozśmieszony czy też oburzony tym pomysłem. Uciec z własnego ślubu! Przecież to wbrew wszelkim prawom! Poza tym, nie mogła po prostu wybiec z kościoła. To było niemożliwe. Cała katedra będzie obleczona strażą hrabiego, która zatrzyma ją w sekundę, jeśli zajdzie taka potrzeba. A nawet jeśli by jej się udało, to sprowadzi hańbę na swoją rodzinę, a na samą siebie potępienie Boga. I jeszcze on miałby jej w tym pomóc! Musiał ją koniecznie odwieść od tego zamiaru.
- Nie ma mowy. Przepraszam, ale nie mogę tego zrobić. I panienka także. Sprowadzi panienka nieszczęście na siebie i swoją rodzinę. To grzech.
- Grzech? – Zapytała podchodząc bliżej niego, a w jej srebrnych oczach błyszczała determinacja i strach. – Serge, staram się ratować swoje życie. On zabił swoją poprzednią żonę. Co jeśli mnie też zabije? Mam się pożegnać z życiem tylko dlatego, żeby nie popełnić grzechu? Czyżbyś życzył mi śmierci?
- Nie! Staram cię przed nią uchronić, naiwna dziewczyno! – Uczucia tak go poniosły, że zapomniał o uprzejmościach, należących się wyżej urodzonej. – Nie ma żadnych szans na ucieczkę z katedry. Wszędzie będą żołnierze! Złapią cię, a twój mąż ukaże cię za nieposłuszeństwo.
- Nie złapią, a ten mężczyzna nie położy na mnie nawet jednego palca. Ucieknę. Mam plan.
- Jesteś zbyt pewna siebie. – Rzekł. – Rozczarujesz się, moja droga. Jeszcze będziesz żałować, że nie postąpiłaś inaczej. A ja nie mogę ci pomóc.
- Nie chcę cię prosić o nic wielkiego. Nikt się nawet nie dowie, że brałeś w tym udział. – Zaczęła go namawiać, jednak i tak była pewna, że się nie zgodzi. Musiała jednak spróbować.
- Bóg wie wszystko. - Odpowiedział, jak na gorliwego katolika przystało, po czym odwrócił się i wyszedł z pokoju.
Szansa przepadła.
Rosemarie odgarnęła ciemne włosy, które opadły jej na twarz, gdy gwałtownie odwróciła się od drzwi. Pomoc Serga nie była koniecznym elementem planu, lecz znacznym ułatwieniem jego wykonania. Bez pomocy stajennego nie miała żadnych szans na zdobycie jakiegoś roboczego wozu, w którym mogłaby ukryć swoje rzeczy. Jednak i to można było jakoś obejść. Była pewna, że coś wymyśli. Po prostu musiało się udać.
Szybkim krokiem przeszła do swojej garderoby, lecz nie wyjęła z niej nic oprócz kilku gorsetów wiązanych z przodu. W końcu, nie mogła zabrać żadnej ze swoich sukien. Były zbyt strojne i niewygodne. Tylko by ją opóźniały i zwracały uwagę innych ludzi, co jest strasznie nieprzydatne przy próbie ukrycia się. Mogłaby pożyczyć jakieś ubrania od swojej służącej, jednak byłyby na nią za duże, więc zaczęła głąbiej przeszukiwać swoją szafę w poszukiwaniu czegoś, co mogłaby ujść za ubranie zwykłej mieszczanki.
Grzebiąc w ubraniach usłyszała, że ktoś wchodzi do pokoju. Przekonana, że to Agathe, nie podniosła nawet głowy znad swoich poszukiwań.
- Serge nie zgodził się mi pomóc. – Powiedziała, wyjmując starą białą koszulę. – Ale to nic. Poradzę sobie, po prostu będzie trudniej. – Tym razem w jej ręce wpadła ciemnozielona spódnica. – Mogłabyś mi pożyczyć jakieś swoje stare ubrania? Nic z mojej szafy się nie nadaje. Znalazłam tylko spódnicę i dwie koszule… właściwie to jedną. Ta jest rozdarta.
- Nie sądzę, żeby moje ubrania dobrze na tobie leżały, Rose. – Odpowiedział jej męski głos, na którego brzmienie aż podskoczyła z zaskoczenia. – Chociaż, z drugiej strony, we wszystkim wyglądasz pięknie.
Mimowolnie uśmiechnęła się, słysząc ten komplement. Zostawiła znalezione rzeczy na stosie gorsetów, po czym przeszła przez kotarę oddzielającą część garderobianą od pokoju dziennego. Dwudziestojednoletni mężczyzna miał głowę schyloną w dół, próbując powstrzymać się od śmiechu, jednak gdy tylko na nią spojrzał oczy rozszerzyły mu się do granic możliwości. Z lekkim rozbawieniem przyglądała się, jak otwiera usta, lecz po chwili znów je zamyka, nie wiedząc co powiedzieć.
- Wyglądasz… - Zaczął w końcu, ale zamilkł, nie mogąc znaleźć odpowiedniego przymiotnika.
- Blado. Wiem. – Dokończyła za niego.
- Nie to miałem na myśli. – Sprostował. – Wyglądasz wspaniale, Rose.
- Dziękuję, Fabien. – Pomimo jego ciepłych słów, poczuła jak robi jej się coraz ciężej na sercu. – Cieszę się, że przyszedłeś.
- Jak mógłbym nie przyjść? Wychodzisz za mąż. – Powiedział, z prawie niewykrywalną, smutną nutą w głosie. Dziewczyna nigdy by tego nie zauważyła, gdyby nie znała go tak dobrze. – Musiałem się chociaż pożegnać zanim… wyjedziesz.
Wyjazd. O tym nawet nie pomyślała. A przecież to takie oczywiste, że wychodząc za hrabiego będzie musiała się przenieść do jego mieszkań. Zostawić swój dom, rodzinę, przyjaciół. A właściwie jednego przyjaciela.
Fabien był zawsze koło niej. Od kiedy sięgała pamięcią. Nie wiedziała kiedy dokładnie zaczęła się ich przyjaźń. Występował już nawet w jej najwcześniejszych wspomnieniach. Wszechobecny cień i opiekun. To on nauczył ją jeździć konno, czy też walczyć na miecze, oczywiście wbrew zakazom rodziców. Ile razy jej matka zabraniała jej tej znajomości, w końcu jak taka dama mogła się zadawać z synem stajennego? A jednak Rosemarie nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez jego twarzy, uśmiechu, piwnych oczu, czy też widoku ciemnobrązowych włosów, opadających na policzek. To było dla niej takie naturalne. Rozstanie się z Fabienem oznaczało to samo, co wyrzeczenie się części życia.
- Rose, wszystko w porządku? – Zapytał, zaniepokojony wyrazem jej twarzy.
- Nie. Nic nie jest w porządku. – Odparła szczerze. – Dlaczego jesteśmy zmuszani do podejmowania decyzji, które nam wcale nie odpowiadają? Dlaczego nie możemy sami dokonywać wyborów, a później ponosić ich konsekwencji? Dlaczego moje życie i śmierć nie zależy ode mnie, tylko od małżeństwa z kimś, kogo nigdy nie widziałam na oczy?
- Hola, zwolnij trochę. Śmierć? O czym ty… - Zamilkł, nie dokańczając zdania. O tak wielu lat przebywał w jej towarzystwie, że jego umysł praktycznie dostrajał się do jej toku myślenia. Rozumieli się bez słów, więc szybko dotarło do niego, jakie obawy targają dziewczyną. – Chodź tu. – Bez słowa wyjaśnienia przyciągnął ją do siebie i objął silnymi ramionami.
Rosemarie z ulgą wtuliła się w przyjaciela, rozkoszując się poczuciem bezpieczeństwa, które ogarniało ją zawsze w jego towarzystwie. Na myśl, że może to stracić, poczuła się tak bezsilna, że natychmiast utwierdziła się w decyzji ucieczki. Musiała to zrobić. Inaczej…
- On mnie zabije. – Szepnęła, nadal nie odrywając głowy od jego klatki piersiowej.
- Nieprawda. To tylko plotki. – Rzekł spokojnie. – Poza tym, znam cię. Prędzej ty zabiłabyś jego, niż on by cię skrzywdził.
- On już mnie krzywdzi. Nie chcę za niego wychodzić. – Następne słowa potoczyły się z jej ust zanim zdążyła je powstrzymać. – Fabien, czy ty chcesz, żebym za niego wyszła?
Odsunął ją od siebie, spoglądając prosto w srebrne tęczówki. Jego oczy wyrażały spokój, ale także zdziwienie. Czuła, że nie powinna była pytać go o zdanie, jednak na to już było za późno.
- Przepraszam. Nie miałam prawa o to pyta ć.
- Owszem, miałaś. Po prostu ja nie powinienem odpowiadać. To twoja decyzja, a ja ją zaakceptuję, bez względu na wszystko. – Odparł spokojnie. – A zbaczając z tematu, do czego była ci potrzebna pomoc mojego ojca?
- Nieważne. – Odpowiedziała szybko, nie chcąc go wciągać w konsekwencje ucieczki. Wyplątała się z jego ramion i podeszła do lustra, wygładzając białą suknię. – Potrzebowałam małej przysługi, ale poradzę sobie i bez niej. Coś wymyślę.
Przekrzywił głowę, jak zawsze, kiedy dopatrywał się jakiegoś spisku. Czy musiał znać ją tak dobrze? Nie była w stanie ukryć przed nim nawet najmniejszej drobnostki, nie mówiąc już o czymś, co wprawiało ją drżenie. To była tylko kwestia kilku minut, może nawet sekund, żeby ją przejrzał. A przecież nie mogła go w to wciągać. Gdyby hrabia się dowiedział, że Fabien pomagał jej w ucieczce…
- Zamierzasz zbiec mu sprzed ołtarza, prawda? – Westchnął rozbawiony. – Mam nadzieję, że masz opracowany jakiś genialny plan, który zadziała.
- Mam plan, ale mogę jedynie przypuszczać jego skuteczność. – Powiedziała, poddając się. – Myślę, że się uda.
- Myślisz? – Jego głęboki głos lekko zadrżał. Milczał chwilę, po czym podszedł do niej i chwycił za nadgarstki. – Nie pozwolę ci tego zrobić, jeśli nie będziesz tego pewna.
- Fabien…
- Pomogę ci. – Uciszył ją zanim zdążyła zaprotestować. – Pomogę ci, po prostu powiedz, co mam zrobić.
Przez chwilę rozważała jego propozycję. Gdyby miała wóz, wszystko byłoby prostsze, ale nie chciała go narażać. Nie kiedy wiedziała, co może go za to czekać. Ale wyraz jego złotobrązowych oczu był tak nieustępliwy, że była pewna, iż chcąc nie chcąc będzie musiała się na to zgodzić. To była kwestia czasu, a tego niewiele już jej zostało.
- Uroczystość odbędzie się za godzinę. – Szepnęła. – Zdobądź wóz i załaduj na niego worki, które Agathe zniesie do głównej piwnicy za jakieś pół godziny. Będą stały przy beczkach z winem mojego ojca. Dwadzieścia minut po rozpoczęciu ceremonii podjedź pod tylne wejście katedry, od strony tego małego pomieszczenia, w którym chowaliśmy się, gdy byliśmy mali. Nie spóźnij się.
Kiwnął głową na znak zrozumienia, po czym w milczeniu wyszedł z komnaty, zostawiając ją samą z lustrzanym odbiciem. Kiedy do pokoju weszła służka, Rosemarie znów oparła się o blat toaletki.
- Agathe, ścieśnij gorset, proszę. – rzekła – Tak mocno, żebym nie mogła złapać oddechu.

83 wyświetlenia
5 tekstów
3 obserwujących
  • ~ Ariadna ~

    19 December 2012, 17:51

    No, ładnie, ładnie ;) ciekawa jestem czy uda jej się ta ucieczka :D pisz więcej!!!