Menu
Gildia Pióra na Patronite

Ciemność otulona dymem z papierosa

sooner or later

sooner or later

Przytłoczona ciężarem problemów wkraczających do mojego życia, ubrałam wygodne buty, otworzyłam drzwi i zaczęłam iść w świetle księżyca jednokierunkową uliczką. W moim marszu nie czuć było wolności, którą do tej pory odnajdywałam na drodze prowadzącej przez pobliskie osiedla. Idąc przed siebie miałam w głowie niewyobrażalną pustkę. Patrzyłam tępym wzrokiem na wszystko co mnie otacza. Nic nie robiło na mnie takiego wrażenia jak za dnia, gdy promienie Słońca oświetlają wszystkie szczegóły przydrożnych budynków. Nawet zapach unoszącego się dymu przybierającego ciekawe kształty przy świetle latarni nie przykuł zbytnio mojej uwagi.

Przed dwunastą słychać było wycie i szczekanie psów stojących za drewnianymi płotami ogradzającymi pobliskie domki jednorodzinne. Wściekłe, a jednocześnie lękające się czegoś czworonogi skierowały swoje świecące oczy na mnie. W pewnym momencie usłyszałam za sobą ciche mruknięcie i dźwięk kopniętej puszki po piwie. Odwróciłam się i nagle dotarło do mnie, że nie to ja jestem powodem strachu okolicznych zwierząt. Kilka metrów za moimi plecami stała wysoka postać trzymająca w ręku nóż lśniący w blasku pełnego księżyca. Pierwszy raz tej nocy poczułam strach. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, a moje zielonobrązowe oczy zaczęły bacznie śledzić zachowanie nieznajomego. Przez kilka sekund dziesiątki myśli plątających się w głowie tworzyło najgorsze scenariusze na przyszłe minuty i godziny mojego życia. Nieznajomy wyciągnął z ust papierosa, po czym rzucił go na asfalt i delikatnie przydepnął nogą, chrząknął - lecz nie na tyle głośno, by ktoś go usłyszał - i ruszył powoli w moim kierunku. Bez jakiegokolwiek zastanowienia zaczęłam biec przez ciemny park wiedząc, że nie mam na tyle siły, żeby udało mi się uciec przed doganiającym mnie mężczyzną. Szukałam wzrokiem bezpiecznego schronienia, ale w pobliżu nie było nic poza trzema ławkami - mokrymi od stale padającego deszczu - oraz mnóstwem drzew. Czułam się jak bezbronny samotny szczeniak chodzący na chodniku w tłumie obojętnych ludzi, który nie mógł liczyć na czyjąś pomoc.
Zegar na wieży zaczął wybijać dwunastą. Gęste szare chmury zasłoniły księżyc na granatowym niebie. Kamienna brama będąca wyjściem z parku była na wyciągnięcie ręki. Przez ułamki sekund poczułam, że uda mi się dobiec do najbliższego domu i poprosić kogoś o pomoc. Zegar uderzył po raz trzeci. Nieznajomy krzyknął i złapał mnie za włosy. Podszedł do wielkiego drzewa, na którym ktoś wyrył krótkie zdanie. Przejechał nożem po moim czole, powiece, policzku i szyi, po czym zamachnął się i wbił ostrze w korę drzewa, o które byłam oparta plecami. Mój oddech był coraz szybszy i płytszy, a z oczu wypływały mi gorzkie łzy przerażenia. Zasłonił mi usta swoją dłonią - nasiąkniętą zapachem dymu z tanich papierosów - żebym nie zaczęła wzywać pomoc. Przez chwilę wokół nas nastała nisza, którą przerwał piąty sygnał wydobywający się z wieży. Zacisnęłam zęby i zaczęłam wyrywać się z jego uścisku, lecz nie miałam już siły krzyczeć. Ręką, którą zasłaniał moje usta sięgnął po nóż. Wtedy pierwszy raz usłyszałam jego niski i uspokajający głos przechodzący w szept. Delikatnie i bez nerwów poprosił mnie, żebym przeczytała wyryty za mną napis. Powoli odwróciłam się, by znaleźć zdanie czując, że będzie ono moją ostatnią wypowiedzią w życiu. Mężczyzna zbliżył usta do mojej szyi i lekko w nie dmuchnął swoim lodowatym oddechem. "Czy kiedykolwiek o mnie zapomnisz?" - ostatnia moja wypowiedź okazała się pytaniem, na które znalazłam odpowiedź w oczach trzymającej mnie postaci. Zegar zaczynał bić dziesiąty raz. Ostatni człowiek, którego dane mi było widzieć tamtej nocy, przyłożył ostrze noża do mojego brzucha, z którego popłynęła czerwona krew. Zamknęłam oczy i wsłuchana w kroki odchodzącego mężczyzny, czułam, jak powoli moja głowa zbliża się ku ziemi.
Podniosłam powieki i dostrzegłam cztery znajome mi ściany otulone gęstą ciemnością. Stary zegar, który stał na kominku zabił dwunasty raz. Szukałam odpowiedzi na rodzące się w mojej głowie dziesiątki trudnych pytań. W splątanych włosach znalazłam kilka patyków zmieszanych z błotem. Czy to, co mnie spotkało wydarzyło się naprawdę, czy było zwyczajnym snem - koszmarem wkradającym się do mojego umysłu ponurej nocy? Przez chwilę poczułam ulgę. Strach opuścił mnie w jednej chwili pozostawiając jedynie scenariusz na ponadczasową powieść. Przeniosłam swój wzrok z zegara - wskazującego pięć minut po północy - na szybę. Za oknem padał gęsty deszcz, a psy szczekały i wyły przy księżycu, którego powoli odsłaniały szare warstwy chmur. Serce znów zaczęło bić jak oszalałe, a ciało odmówiło posłuszeństwa. Mężczyzna, jeszcze niedawno wydający mi się jedynie postacią ze snu, stał za uchylonym oknem i cytował zdanie wyryte na drzewie: "Czy kiedykolwiek o mnie zapomnisz?", a wzrokiem wskazywał na moją poduszkę. Pościel, na której siedziałam nasiąknęła krwią wydobywającą spod mojej flanelowej koszuli. Przerażona spojrzałam na brzuch, na którym znalazłam rany układające się w pięcioliterowy napis: "nigdy". Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować - już go nie było. Odszedł zostawiając pod oknem jedynie zakrwawiony nóż i ślady po brudnych butach urywające się przy pobliskim trawniku.

2956 wyświetleń
31 tekstów
6 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!