Menu
Gildia Pióra na Patronite

#10 Pamiętnik ukochanego

PainWithoutLove

PainWithoutLove

Przychodziłem do niej wieczorami. Siadałem na brzegu łóżka i wpatrywałem się w jej błądzące po suficie akwamarynowe oczy. Wydawała się tak odległa. Nie chciała nic jeść, nic pić. Gdy podstawiałem jej po brodę miskę z kaszą odpychała ją swoimi wątłymi, wychudzonymi palcami lewej dłoni.

Schudła ponad 10 kilogramów.
Nie wiem jak udawało mi się w tym czterdziestokilogramowym ciele dostrzegać dawną miłość.
Czasami godzinami zdarzało mi się siedzieć na skraju szpitalnego łóżka i nasłuchiwać jej oddechu, gdy spała.
Modliłem się wówczas o każdy kolejny. Bałem się, że nagle jej płuca zapadną się, a z otwartych ust już nigdy nie uleci dwutlenek węgla.
Dotykałem jej zimnych dłoni, które słabo zaciskały się na moich palcach. Gładziłem jej zimne czoło. Jej ciało z każdą minutą stawało się coraz bardziej lodowate. Zapomniałem już nawet czym jest ciepło.
Oddalałem się czasami zajmując miejsce w kącie, na drewnianym, skrzypiącym krześle. Udawałem, że czytam gazetę, by przechodzące obok pielęgniarki, gapiące się w moją stronę nie pomyślały, że jestem taki słaby.
Moja królewna budziła się czasem, jej ciało wyginało się w nienaturalne łuki, przeklęte skurcze dręczyły jej łydki, stopy..
Nie wstawałem. Chowałem głowę w cień, a spływające po policzkach łzy tworzyły dwa srebrzyste strumienie. Spoglądałem w jej stronę, zmieszany. Lekarze mówili, że musi walczyć. O te ostatnie dni.
Nie mogłem nic zrobić.
Nie chcieli słuchać moich histerii, gdy nawiedzałem gabinet lekarski kilka razy dziennie. Gdy wzburzony, pełen emocji, domagałem się, by podali jej jakiś przeciwbólowy lek.
Uspokajali mnie wtedy, klepiąc po ramieniu, a gdy wyrywałem się z ich uścisku, patrzyli na mnie jak na szalonego.
Moje słowa ich nie przekonywały. Zwłaszcza, że codziennie patrzyli na cierpienie ludzi takich jak ona.
Tylko ja wciąż bezskutecznie próbowałem się uspokoić.
Wracałem do niej, na salę, a gdy szeptała słowa modlitwy nie odwracając się w moją stronę, przystawiałem sobie krzesło, siadałem i nasłuchiwałem.
Chwytałem ją za dłoń i całowałem przeguby jej ręki.
Straciła głos. Niewyraźnym szeptem udawało się jej wydukać pojedyncze słowa.
Czasem, gdy uważnie wsłuchiwałem się w jej obłąkańcze hasła – nie rozumiałem nic.
Oderwane od siebie znaczeniowo wyrazy, bezsensowne, złożone chaotycznie zdania..
Tylko na to ją było stać pod koniec życia.
Pewnego dnia, gdy stałem w progu i spoglądałem z łzami w oczach w jej stronę, usłyszałem, jak przez jej usta przewijają się nic nieznaczące słowa.
Gdy podszedłem bliżej i pochyliłem się nad ustami ukochanej, wyłapałem to, co najwyraźniej sam chciałem usłyszeć.
„Aksamitne włosy w aksamicie, jedwab, słońce..” Złapałem ją za rękę i ucałowałem. Ocknęła się nagle, jakby po długim śnie i spojrzała mi głęboko w oczy.
„A ja ciebie kocham.” szepnęła.
Zadrżałem, a potem puściłem jej dłoń. Wolno oddaliłem się, gdy na mnie patrzyła i wybiegłem z sali. Biegnąc po omacku przez korytarz, wiedziałem, że nie mogę się zatrzymać. Gdy wybiegłem ze szpitala, dopadłem drzwiczki mojego samochodu i zgwałciłem kluczyki, by dostać się do środka.
Opadłem na siedzenie, spojrzałem przed siebie, a następnie odchyliłem głowę do tyłu i zacząłem rzewnie płakać. Łzy lały się z moich oczu przez ponad pół godziny. Nie mogłem zatrzymać ich potoku. Płynęły swobodnie po moich rozgrzanych policzkach, oczyszczały mój umysł, oczyszczały mnie ze wszystkich grzechów...

13 823 wyświetlenia
144 teksty
14 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!