Menu
Gildia Pióra na Patronite

Chwila

Gaia

Gaia

Obraz uciekał w pędzie pociągu. Ona też uciekała. Szybciej i szybciej. Od tych chwil co cisną gardło i niebezpiecznie krzywią usta.

- Tylko nie rycz banale - zbeształa samą siebie. Zacisnęła mocniej zęby, aż zgrzytnęło w zgryzie. I dobrze mi tak. Naiwniaczka beznadziejna. No beznadziejna, że świat nie widział. Co sobie myślała. No co. Że taka mądra, że da radę, że chcieć to móc. I takie tam inne światłe idee dla mas. A życie jest, jakie jest. I kropka. Tylko czego ta kropka jeszcze chce, że tak ściska. I spokoju nie daje. No czego. Była szansa i nie ma. Proste jak drut. Puste jak nic. Wolne jak powietrze. Finał oklepany. Bezrobotna.
- Po diabła oni te nabory robią? – przegryzła słowa jak zdechłą dżdżownicę. W pół, aż do obrzydzenia. Tak się słodko uśmiechali. Gięli w ukłonach z podziwu, że aż tak z daleka. Że podziwiają zapał. I jak to dobrze rokuje na przyszłą współpracę. A jej tak się miło zrobiło. I uwierzyła, że czekali właśnie na nią. Poczuła się jak wyczekiwana nadzieja. Zachwycali się wynikami testu, jej elokwencją, inteligencją i czymś tam jeszcze. Przez jedną chwilę…
- Wszystko to pic na wodę i fotomontaż – żachnęła się gorzko, potrząsając płową jak len grzywką uparcie drażniącą oczy. Wyglądała jak mała nastroszona dziewczynka, której odmówiono upatrzonej zabawki. A zabawka tuż, tuż. Ledwie za szybą. Kusiła bliskością. Tylko wyciągnąć rękę. I już. Gdyby nie ta szyba w wystawie. Oraz zbyt podstępnie chudy matczyny portfel. On tak dziwnie kurczył się przy każdej zachciance. Jakby warczał i chciał gryźć, gdy tylko o coś próbowała poprosić. Wtedy miała jeszcze długie włosy, które mamcia co rano układała w zgrabny warkocz. Francuski warkocz jak u francuskiej markizy mawiała mamcia. To wtedy w jej głowie zrodziła się myśl, że kiedyś tam będzie inaczej. Lepiej i weselej. I w ogóle zupełnie inaczej. Już ona się o to postara.
I starała się. Wszędzie musiała być najlepsza. Najlepsza córka. Bo wiadomo najstarsza. To musi być odpowiedzialna, umieć zarządzać tą całą hałastrą czwórki rodzeństwa. Najlepsza uczennica, bo jak matce sprawić zawód, kiedy każda śmieszna piątka rodziła łzy radości i wzruszenia, ocierane po kryjomu nad stertą naczyń w kuchni po tzw. rodzinnym obiedzie. To jak mogła inaczej. No nie mogła. Po prostu nie mogła. I tylko czasem złość się w niej rodziła, że inni mają jakoś łatwiej. Na przykład ukochany tatko. Ten to o nic się nie martwił. Jedno szczęcie. No chyba, że zabrakło leku na to szczęście w butelce. A matka go jeszcze broniła, ze taki spracowany chłop to i musi czasem robaka zalać.
Kiedyś nawet w swojej głupiutkiej dziecinnej główce wymyśliła, że spróbuje zaczaić się na tego robala. Bo niby dlaczego ma tego tatkę tak dręczyć. Weźmie go złapie. I jak mamcia się ucieszy. Nadzieja prysła razem z krzykiem ojca, że ją matka na przeszpiegi wysłała. To już nie próbowała więcej. Bo mamcia tak płakała potem. Pomyślała, ze jak urośnie to załatwi robala na cymes. Potem, nawet bardzo potem zrozumiała, co to za robal. Ale wtedy to już nie chciała widzieć ani tatki, ani jego robala. Oraz żeby nikt z jej nowych znajomych nie wiedział. A czas płynął jak oszalały. Nie wiadomo, kiedy skończyła studia. Ma się rozumieć, była najlepsza. Zresztą stało się to ważne nie tylko z powodu mamci. Stypendium było niezbędne. Naukowe słodziło niewygody socjalnego. Na koniec medal Primus Inter Parus. Poczuła się jak na szczycie Mont Everest. Zwłaszcza, ze w czasie praktyk wszyscy zachwycali się jej przedsiębiorczością, pragmatycznym podejściem do zagadnień. Oraz trafnymi decyzjami w sytuacjach kryzysowych.
Kontakty nawiązywała szybko i z uśmiechem. Ale tylko do pewnej bezpiecznej granicy. Dla niej bezpiecznej. Żeby nie trzeba było opowiadać szczegółów historycznych. Tak nazywała tę swoją szarą historię robala, co latami gryzł, drażnił, zawstydzał i się pasł. I wypasł się. Ojca zeżarł w całości. Którejś zimowej nocy nie doczołgał się do domu. Został w jakiejś wnęce na zawsze. A z nim robal. I znów mamcia płakała. Tylko tak jakoś żałośnie. Bardzo było zimno na tym cmentarzu. I ludzi też nie za dużo. Jakie życie taka śmierć mówią. Taka zawstydzona i niepogodzona. Musieli kuć ziemię dla grobu robala. Taki był uparty. A mamcia płakała. Jak ona sobie da radę z piątką dzieci. Że tak ją samą zostawił.
- Jak ja jej powiem, że nie dostałam tej pracy – gorycz zadrgała w niej niebezpiecznie. A drobna sylwetka dziewczyny zadrżała wspomnieniem zimna. I tego poczucia opuszczenia. Na samo wspomnienie skuliła się w sobie i odruchowo objęła ramionami.
- Czy zamknąć okno? – nieśmiało zapytał, siedzący naprzeciwko mężczyzna. Ale nie dosłyszała jego pytania. Tak była zajęta sobą.

Mężczyzna od dłuższego czasu kątem oka obserwował dziewczynę z niesforną grzywką. Nie był ani stary, ani młody. Sam o sobie myślał w średnim wieku. Bo jak określić inaczej wiek po przekroczeniu 35 lat. No średni i już. Właściwie to nic nadzwyczajnego w sobie nie miała ta nieznajoma dziewczyna. Nie to, żeby jakieś brzydactwo. Tak na oko jakieś 26 lat. Regularne rysy. Figurka niczego sobie. Ale taka jakaś zagubiona. I to chyba przykuło jego uwagę. Cała jej postać jakby wołała pomóżcie mi, ale się nie zbliżajcie. Znał to skulenie, uciekanie wzrokiem. Nie od dziś był psychoterapeutą i to dość dobrym. Tak przynajmniej twierdzili jego pacjenci, na których brak nie narzekał. Może czasem na ich nadmiar. I brak wolnego czasu. Czasu, w którym mógłby pomyśleć o sobie i jakimś życiu rodzinnym. Jak to złośliwie określała jego matka. Że do Księgi Ginnesa poda jego styl funkcjonowania rodziny. Jeden plus pies. Czasem mu to dokuczało. No może częściej niż czasem. No dobra, tak dla sprawiedliwości to każdego samotnego wieczoru. Ale cóż, odkładał to na kiedyś, gdy już będzie wolniejszy. I tak zeszło. Zresztą patrząc z perspektywy doświadczeń zawodowych i terapii rodzinnej, to tylko dodatkowe kłopoty.
- Choćby i taka kobieta. No trudno jej dogodzić, bo nigdy się człowieku nie dowiesz o co jej tak naprawdę chodzi. Ta też, pytam czy okno zamknąć, a ona nie słyszy. Samo życie – pomyślał, jakby to uzasadniało w pełni jego stan cywilny. Wolny bez zobowiązań. Z rozmyślań wyrwał go dźwięk telefonu. Na wyświetlaczu ukazał się numer jego asystentki Małgosi.
- Witam cię Małgosiu. Co tam ciekawego słychać? – zapytał wesoło, nie spodziewając się żadnych niespodzianek. Przykrych niespodzianek to już wcale. Bo Małgosia była jedyna w swoim rodzaju. Zorganizowana, uporządkowana i rozumiała go wpół słowa. Pracowała dla niego już trzeci rok. I to bardzo dobrze pracowała. Żadnego chaosu i harmideru, jaki panował u jego znajomych po fachu.
- Jak to gdzie jestem? No przecież w pociągu. Wracam do Gdańska…..Jak to nie będziesz w pracy jutro? Przecież…- nie dokończył, zalany potokiem słów rozmówczyni. Słuchał, a zaskoczenie rosło mu w oczach. Oraz świadomość, że nie ma już asystentki. Bo ona poprostu wyjeżdża. Bo musi gdzieś za granicę. Bo mąż, bo związek się sypie, a tu ciąża. Więc musi oraz chce. Odłożył słuchawkę. Zamyślił się, bo trzeba asystentki teraz szukać. I to na cito. Wpatrzył się w okno.

A pociąg mijał kolejne stacje. On wyglądał za oknem rozwiązania swoich problemów. Ona także. Każde w swoim zamyślonym i zamkniętym świecie. Milczenie jak pieczęć z każdą chwilą wznosiło mury coraz wyżej. Dworzec Gdańsk Główny przywitał ich znienacka. Każde z nich wysiadło w pośpiechu.
I ta chwila minęła. A przecież mogło być całkiem inaczej…

24 296 wyświetleń
527 tekstów
51 obserwujących
  • Gaia

    24 September 2012, 10:55

    W prawdziwym życiu Michale zdarzają się chwile, które mijają ludzi obok bezpowrotnie. I trochę żal, że nawet nie mamy ochoty im się przyjrzeć. Tak jesteśmy sobą zajęci i własnymi myślami. Aż szkoda, że nie jesteśmy dla siebie na tyle dobrzy, aby poświęcić im uwagę. Rozejrzeć się dookała po prostu. Wtedy może by nas nie ominęły. Tak sobie myślę, że właśnie w uważności patrzenia na ludzi i świat mieści się sedno życia. To taka moja osobista koncepcja.
    Dziękuję Ci serdecznie za zatrzymanie w moim świecie oraz piękny komentarz. Pozdrawiam usmiechem :)

  • Lacrimas

    23 September 2012, 23:15

    Nie było szczęśliwego zakończenia. A szkoda, bo w prawdziwym życiu takowe się zdarzają. I tych miniętych można minąć raz jeszcze. Albo, co znacznie ciekawsze, dowiedzieć się od nich samych, że od początku nie chcieli zostać zlekceważeni. Ludzie są dziwni. Potrafią rzucać zalotne spojrzenia, rozkosznie przygryzają wargi, ale... zapominają o języku w gębie, tfu... buzi. Ja wiem, że to czasem nie wypada, że często zakończy się zimnym prysznicem dla naszego ego... Pomimo tego, warto próbować.
    Tekst napisany ładnym językiem. Osobiście jestem zwolennikiem nieco dłuższych zdań, ale i tak czytało się przyjemnie. :)

    Pozdrawiam i życzę dobrej nocy,
    Lacrimas.

  • Gaia

    23 September 2012, 21:37

    Dziękuję Ci Aga za ten rozbudowany komentarz. Twoja opinia jest dla mnie cenna. Każde słowo wnosi nowe treści pod rozwagę, czy męczyć dalej formę taką czy inną. A może wcale i dać za wygraną. Cieszę się, że Ci przypadło do gustu. Pozdrawiam serdecznie :)

  • Gaia

    23 September 2012, 21:27

    A tak czasem mnie Kasiu coś kusi, żeby coś wysmarować więcej niż wiersz. Miło Ciebie spotkać w krainie opowiadań. I zapraszam jeśli tylko chcesz. Pozdrawiam ;)

  • Gaia

    23 September 2012, 18:30

    Miło Xavier, że przeczytałeś pomimo niedogodności. Cieszę się, że wątek Cię zaciekawił, choć jesteś "z krainy wierszy". I dziękując również pozdrawiam serdecznie :)

  • Gaia

    23 September 2012, 18:16

    To fakt Anno, nie są wierszami. Ale kuszą łapki do pisania... Czasem. Dziękuję raz jeszcze. Miłego wieczoru :))

  • Gaia

    23 September 2012, 18:02

    Właśnie tak ostatnio się zastanawiałam, że przylgnęłam do wierszy i czas pomyśleć o dłuższej formie Anno. Cieszy mnie to, że przeczytałaś i mimo długości opowiadania wytrwałaś do końca. Przepraszam za tę niedogodność, ale tak jakoś rozpisało mi się.
    Dziękuję za obecność i piękny komentarz. Pozdrawiam serdecznie :)

  • Gaia

    23 September 2012, 16:55

    Próbuję swoich sił Saro. Bo trudno inaczej zamiar zmierzyć. Cieszę się, że Cię zaciekawiłam. Dziękuję za chwilę zatrzymania. Pozdrawiam także :)

  • Gaia

    23 September 2012, 14:14

    Czasem chwile mijają bezpowrotnie. Są jak stracone szanse. Miło mi Was tu spotkać. Dziękuję bardzo za chwilę zatrzymania i ciepły komentarz. Pozdrawiam :)

  • Seneka 18

    23 September 2012, 12:49

    Hmmm...ciekawa opowieść...ludzie się mijają...zbyt często...