Menu
Gildia Pióra na Patronite

Owotyk I

Skyline

Skyline

Mała przestrzeń, zagracona całą kolekcją kiczowatych antyków, przywodzi na myśl stare muzeum, w którym na co dzień gości jedynie cisza. Replika ręcznie zdobionego, wiktoriańskiego fotela stoi tuż obok praktycznego, składanego krzesła z początku dwudziestego pierwszego wieku. Obydwa przykrywa gruba warstwa kurzu. Całość to absolutny chaos, który władze zdecydowały się zamknąć na klucz i ukryć daleko od wszelkiej cywilizacji, tak by dać ludzkości dość czasu na wymazanie z pamięci błędów przeszłości.

Mija sekunda i Armiści są już wszędzie. Niektórzy ściśnięci na podstarzałej kanapie, inni na zakurzonych, ręcznie zdobionych fotelach. Kwieciste wzroki i rzeźbione detale znikają z pola widzenia na rzecz głębokiego grafitu i błyszczących wojskowych odznak. Żołnierze są jak zaraza, wciskają się do środka bez odrobiny cierpliwości. Pędzą i wrzeszczą bez umiaru, nawet nie zdając sobie sprawy, że brutalnie gwałcą harmonię ciszy.
Po chwili ostatni nieszczęśnicy siadają na oblepionej brudem podłodze. Ściśnięci jak sardynki w puszcze zachłannie zapełniają każdy cal, łapczywie szukając resztek świeżego powietrza. Duchota sprawia, że coraz ciężej złapać każdy kolejny wdech.
Wokół unosi się zapach niedomytych ciał i prędko gaszonych papierosów.
Kurtyna cieni przykrywa pokój, dając mi szansę by osunąć się ludziom z drogi. Zwinięta w ciemnym kącie jestem praktycznie niewidzialna. Najchętniej nie przyszłabym wcale tylko wykorzystała starannie każdą sekundę wolnego czasu, by nacieszyć się spokojem.
Denerwuję się.
Takie spotkania nie są bezpieczne i nigdy nie będą, niezależnie od tego, ile kroków podejmie dowództwo, by zminimalizować ryzyko. Ziemia to jeden wielki ładunek wybuchowy. Olbrzymia bomba z zapalnikiem, która rozciąga się głęboko pod glebą przez całe (nie)Miasto. Grupa tak duża, jak nasza ściśnięta na małej przestrzeni generuje olbrzymią ilość ciepła. Każde wahanie temperatury może zdetonować ładunki.
Wystarczy o jeden oddech za dużo i już – BUM.
Nie potrafię przestać o tym myśleć. Powoli rozpinam swój obity polarem mundur, szukając tego zbawiennego chłodu. Mróz zabiera mi czucie w palcach, ale przynosi coś o wiele ważniejszego. Przez tę jedną chwilę czuję się bezpieczna, a potem znów przybywa fala ciepła.
Ciepło to zagrożenie. Ciepło to śmierć.
Wokół panuje szmer przyciszonych głosów, który co jakiś czas zaburza donośny rechot. Jakaś para obściskuje się pod ścianą, pożerając swoje twarze. Młoda kobieta jęczy, sprawiając, że całe śniadanie podpływa mi do gardła. Jej nie obchodzi, czy wywoła dziś eksplozje. Dla niej liczy się tylko ten durnowaty osiłek z uderzająco białym uśmiechem.
Chciałabym być taka sama. Dbać tylko o siebie, czerpiąc radość z najmniejszych rzeczy. Jednak nawet jeśli zapomnę, to wciąż nic się nie zmieni.
Trwa wojna i to my przegrywamy.
Od pewnego czasu grupa buntowników detonuje ładunki, uśmiercając niewinnych ludzi. Mimo, że są jedynie bandą przestępców, nie potrafimy ich powstrzymać. Niekończące się zasady opóźniają każdy nasz ruch, co zawsze będzie im dawać kilka kroków przewagi. Ludzie nie przestaną ginąć, dopóki coś się nie zmieni.
Ktoś wchodzi. Przygarbiony nastolatek o włosach w odcieniu soczystej marchewki powoli przekracza próg. Próbuje być niewidzialny, ale jego czupryna wyraźne odznacza się na tle wyblakłych kolorów. Widząc obściskującą się parkę, nie potrafi ukryć grymasu obrzydzenia. Pośpieszenie osuwa się w jeden z najbardziej cienistych kątów, potrącając po drodze co najmniej kilka rozłożonych na podłodze dziewcząt i jednego barczystego kadeta.
To Programista.
Tacy jak on są różni, od głośnych i charyzmatycznych po cichych i aspołecznych, ale jedno ich łączy. Ten pogardliwy wyraz twarzy, gdy patrzą na nas, zwykłych śmiertelników. W sumie się im nie dziwię. Dzięki swoim umiejętnościom bardziej przypominają bogów niż ludzi.
W końcu potrafią programować mózgi.
Nie wiem do końca na czym to polega. Nikt nie wie. Cały proces Programowania, pozostaje tylko w strefie domysłów. Niektórzy mówią, że wystarczy krótka rozmowa z jednym z nich, a staniesz się kompletnie inną osobą. Każde słowo może wypruć pamięć, albo stworzyć nowe wspomnienie. Podobno te niebieskie proszki, które dowództwo dodaje do jedzenia, wpływają na mózg i ułatwiają im robotę.
Patrząc na tamtego chłopaka zastanawiam się, czy to on usunął moje wspomnienia.
Wiem, że miałam jakieś problemy z psychiką, chociaż nikt mi tego nie powie wprost. Coś w mojej głowie nie pozwalało poddać się rozkazom, nieustannie odwracało moją uwagę. Teraz jestem lepszym żołnierzem.
Jeśli to on mnie Programował, chciałabym móc mu podziękować.
Słyszę trzask, gdy ktoś z hukiem otwiera drzwi. Stukot metalowych podeszw ucisza, każdego kto ma choć trochę oleju w głowie. Dowódca wchodzi szybko i gwałtownie, jego potężna sylwetka wyróżnia się wśród morza jednolitej szarości, a złota odznaka błyszczy w ultrafiolecie. Ludzie powoli usuwają mu się z drogi, schodząc na bok lub przesuwając ciężkie, zakurzone fotele. Wąska ścieżka wśród lasu głów i krzeseł, przywodzi na myśl rozstąpienie wód przed biblijnym Mojżeszem.
Nikt nie ma dość dużych jaj, by się opierać dowódcy. To byłoby samobójstwo.
Mężczyzna staje na drugim końcu pokoju i bierze jeden głęboki wdech.
Gdzieś obok drobna dziewczyna odrywa się od umięśnionego żołnierzyka, zapinając mundur i przyklepując rozczochrane włosy. Chłopak tylko uśmiecha się głupio, a jego śnieżnobiały mundur błyszczy równie mocno, jak niejedna latarka.
Ktoś powinien powstrzymać ich wcześniej. Nie ważne, że ten Punkt należy do jednych z najlepiej zabezpieczonych bunkrów w całym Mieście – ryzyko wciąż istnieje, a takie bezmyślne zachowanie to igranie z ogniem.
Denerwuję się.
Przez moment patrzę na zszarzałą twarz dowódcy. Ma to zmęczone spojrzenie, w którym odbija się coś więcej niż tylko nieprzespana noc. W jego oczach widać lata tułaczki i ogromne doświadczenie. Przez kilka zmarszczek i małą łysinkę, w oczach wszystkich wyrostków jest już starcem.
- Mam dla was ogłoszenie – zaczyna powoli, zachrypniętym, ale donośnym tonem, uważnie akcentując każde słowo. - Dostaliśmy sygnał od Stacji1.
Stacja1. Głuche szepty roznoszą się po sali. To miejsce jest więcej niż legendą. Dom dla geniuszy naszej generacji – świat pełen luksusów, pozbawiony głodu i nędzy. Zgromadzenie dowódców, a wśród nich tego jedynego.
Twórca. Jemu zawdzięczamy system. Jemu zawdzięczamy doskonałość. Jemu zawdzięczamy życie.
Mętny umysł marnego kadeta, nie jest w stanie pojąć faktu, że Stacja1 będąca siedliskiem bogów, zainteresowała się naszym żywotem. Ta wiadomość uderza, jak łyk czystego spiritusu. Na moment zapiera dech w piersi, gdy wokół słychać coraz donośniejsze szmery czystej ekscytacji.
- Spokój! - wystarczy, że mężczyzna podniesie ton, a już zapada grobowa cisza. – Zalecono nam, by przyśpieszyć proces rekrutacji. W zamyśle kadeci mieli przejść dwumiesięczne szkolenie, jednak mamy niedobór personelu, więc są potrzebni już teraz. Jutro rozpoczną się Próby.
To koniec. Moje serce zamiera.
Jutro obleję Próby. Już jutro zniszczę całe to durne marzenie i wyślą mnie do domu.
Może to i dobrze. Nie jestem dość dobra, by być Armistką i głupstwem było sądzić, że jest inaczej. To wszystko i tak zmierzało ku wielkiej porażce.
Mimo wszystko świadomość nieuchronnego końca boli.
Pik.
Wiadomość na pagerze. Wiem, że jedna nie może wywołać wybuchu, szczególnie po tym, jak naukowcy z Jedynki zmniejszyli ilość produkowanego ciepła do absolutnego minimum. Mimo wszystko za każdym razem, gdy słyszę ten irytujący dźwięk, moje serce zamiera.
Nienawidzę, jak ona to robi.
Bezszelestnie wyciągam drobny gadżet, ale moje ręce wciąż drżą. Powinnyśmy używać pagera tylko i wyłącznie w nagłych przypadkach. Jednak nie jest to fakt, który mógłby dotrzeć do A.
A: Zaraz umrę z nudów.
Jakie to przewidywalne.
Odruchowo szukam wśród lasu wystających głów, jej tlenionych kudłów. Musi gdzieś tu być.
N: Nie powinnyśmy tego używać.
Stukot klawiszy jeszcze nigdy nie wydał mi się tak głośny, ale wszystko znika wśród ogólnego rumoru. W każdej chwili dowódca mógłby spojrzeć prosto na mnie, w sam środek tego cienistego kąta i zganić ostrą reprymendą oraz jakąś wymyślną karą. Jednak lider usilnie patrzy w inną stronę, w skupieniu recytując kolejne słowa.
Nie jestem w stanie zrozumieć, co mówi.
Pik
A: Kogo to obchodzi?
Jakiś rekrut próbuje zdusić cichy rechot, ale ja wciąż słyszę jego świszczące wdechy. To brzmi zupełnie, jakby się dusił.
N: Nie możesz po prostu słuchać?
A: Po co? C i tak powiedział mi wszystko, co chcę wiedzieć.
Mam ją! Siedzi, wyprostowana z dumą wypinając pierś, gdy jej jasne włosy lśnią wśród cieni z mocą lamy błyskowej. Z tyłu wygląda jak przykład wzorowego kadeta. Zasłuchana w słowa lidera, tuż przy swoim mentorze, z niezwykłą starannością ukrywa odsłonięty pager. Tylko ja wiem, co tak naprawdę robi.
Aż dziw, że do tej pory jej nie awansowali.
N: Od kiedy mentor ci się zwierza?
To takie niepodobne do C, wytrwałego Kata Armii, wyspecjalizowanego we wszelakich torturach. Z taką poharataną buźką wygląda bardziej, jakby miał kogoś zastrzelić, a nie robić przysługi swojej młodej uczennicy.
A: Po ostatnich testach powiedział mi kilka rzeczy.
Dziwne. Zwykle nie przegapia żadnej okazji, by wyspowiadać się z każdego detalu. Coś musiało pójść nie tak.
Słowa dowódcy ledwo do mnie docierają. Braki w magazynach. Coroczna kontrola myśli. Zwiększona liczba patroli. Nic z tych rzeczy, nie jest warte uwagi.
Niedbale wystukuję kolejne słowa.
N: Coś się stało?
Chwila spokoju. Wśród wszechobecnego rumoru nikt nawet nie dostrzega mojego istnienia. Rozwlekła przemowa powoli przebija się przez kolejne warstwy mózgu.
-… Po końcu zebrania każdy zgłosi do wyznaczonego Programisty, a wtedy… - jego głos brzmi prawie, jak chrapanie. Mógłby sam usnąć na tym wykładzie i pewnie nikt by nie zauważył.
Pik.
A: Zabiłam człowieka.
Oczywiście. Musiała. Jest przyszłym Katem. Tego oczekuje od niej Armia.
N: To było do przewidzenia.
A: Nie rozumiesz. To było dziecko. Błagało o litość. Płakało. Krzyczało.
Ma wyrzuty sumienia. Dziwne. Nie powinna.
N: Zabijałaś dzieci już wcześniej.
A: Ale one prosiły mnie o śmierć.
Odpowiedź jest aż zbyt oczywista. Ona musi zacząć rozumieć, jakie są priorytety. Armia jest najważniejsza. Przynajmniej A okazała się użyteczna. Zapracowała na większe dobro. Ja nie mam tyle szczęścia.
N: Postąpiłaś słusznie. Nie prosili cię o to bez powodu. Ten dzieciak zasłużył na śmierć.
-...Wszystko jest pod ścisłą kontrolą. Nie ma czego się obawiać. Armia zawsze będzie stawiać wasze bezpieczeństwo na pierwszym miejscu.
Pik
A: Zaczynam w to wątpić.
Niebezpieczeństwo czai się wszędzie. Widzę je w tych słowach, wypisanych wyraźnie na zielonkawym ekranie.
N: Lepiej przestań. Armia jest najważniejsza.
A: Czy to naprawdę twoje myśli, N? Może to oni wryli ci się w mózg?
Czuję, jak moje serce przyśpiesza.
N: Możesz niszczyć swoją przyszłość, ale nie mieszaj w to mnie.
Wyłączam się. Jeden guzik, ale moje palce są zdrętwiałe. Próbuję się uspokoić.
Po prostu oddychaj, N. Po prostu oddychaj.
-…Złodziej z pewnością zostanie złapany. Wszystkie pokoje właśnie w tej chwili są przeszukiwane - gwałtownie wśród tłumu narastają krzyki oburzenia. – Spokojnie, uszanujemy waszą prywatność! – ostatnie słowa musi wykrzyczeć, ale i tak ledwo przewija się przez nagły gwar.
Zebranie całego oddziału zaczyna nabierać sensu. Teraz mogą szukać w spokoju i nikt im nie przeszkodzi. Podczas kontroli znikną i inne rzeczy. Ostre narzędzia, chyłkiem przemycona amunicja i wszystko inne, co mogłoby wywołać zbędną przemoc.
Armia o nas dba. Ludziom się to nie podoba, ale wszystko służy większemu dobru.

1329 wyświetleń
27 tekstów
0 obserwujących
  • marchand de sommeil

    25 September 2014, 22:30

    dobry tekst, czyta się jak długo upatrywaną książkę :)

    pozdrawiam.