Menu
Gildia Pióra na Patronite

Kain zabija Abla, Kain będzie splamiony krwią. Jest maj, niebo lekkie od braku chmur, a promienie słoneczne rysują coraz dłuższe dni na powierzchni Ziemi. Kain podnosi z ziemi ostro zakończony kamień, mierzy w stronę brata, zamachuje się. Powietrze zastyga w bezruchu. Liście przestają się poruszać, rzeki wstrzymują bieg. Całe życie na Ziemi zamiera na kilka ułamków sekund. Słońce przygasa, a pośród niebiańskiej próżni rozchodzi się lament. Za Ablem stoi jego anioł stróż, który wznosząc ręce w stronę nieba zaczyna szeptać modlitwę. Świat nigdy dotąd nie był tak zasłuchany w ciszę, która wypełnia wszystkiego jego niedostępne kąty. Po anielskiej twarzy spływają trzy łzy, które skapując na ziemię trzęsą posadami wszechświata. Przy pierwszej kropli rozbrzmiewa głos dzwonu, który matowym echem odbija się od wierchów drzew, szczytów gór i niesie bezgłośnym pędem wzdłuż uśpionych oceanów. Druga kropla wznieca straszliwy wiatr, który wymiata z ziemi wszystkie nieczystości – niewypowiedziane myśli i trwogi zbolałych serc. Trzecia kropla sprowadza ciszę – ciszę pełną kosmicznego majestatu wielkiej nieodgadnionej próżni, ciszę umarłych planet i nienarodzonych słońc. Modlitwy Anioła zostały usłyszane. Cherubini wtórowali jej płaczem zbolałych serc tak doniosłym i szczerym - wydobywającym się z samego centrum świetlistego jestestwa, że każdy kto był świadkiem takiego lamentu pragnął pogrążyć się w nicości, aby nigdy więcej nie poznać tak straszliwego żalu otulającego ludzkie istnienie. Serafin usługujący przy tronie Najwyższego spojrzał na boski majestat i nie otwierając ust zapytał – czy słyszysz Panie jakie cierpienie sprowadził na siebie? Anioł nie rozumiał co się właśnie dzieje bo nie poznał jak dotąd ani strachu, ani żalu, ani innych emocji, które mógłby odczuwać, wiedział jednak, że od teraz nic już nie będzie takie same. Bóg milczał spoglądając w odległą przyszłość człowieka, której barwy rozświetlały naznaczony paletą kolorów czas. Kain miał przeszklone oczy, przeszklone brakiem miłości, rozpaczą i smutkiem. Zaciskał rękę na kamieniu coraz mocniej, jego twarz nabiegała krwią, a włosy zmierzwione majowym podmuchem uginały się pod jego naporem. Kain wymierzył cios. Głuche uderzenie, jęk i krople krwi, które trysnęły z czaszki upadającego na ziemię brata. Twarz Kaina była zabrudzona kurzem i oblana potem, który począł skapywać na wysuszoną z braku deszczu ziemię. Z ręki wypadł kamień, Kain osunął się na kolana przy swoim już umarłym bracie. Zaszlochał, a całe Niebo i wszystkie jego zastępy płakały tego dnia razem z nim. Jest już wieczór - dzień pierwszy początku ery braku miłości.

639 wyświetleń
21 tekstów
0 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!