Menu
Gildia Pióra na Patronite

Obrzydliwy początek roku.

czeeekoladowaaa

czeeekoladowaaa

Idę przez ciemny las osnuta wilgocią i zapachem palonych liści, niedogaszonego ogniska; we mgle i śmierdzącym dymie, który przenika moje włosy, ubrania. Żołądek mam w gardle. Nie ze strachu, ze złości, z rozżalenia. Dobrze wiem, że niewolno mi patrzeć w tył, niewolno obracać głowy. Muszę iść. Prosto przed siebie. Sama.

Czuję jak coś zimnego chwyta moją dłoń. To Naiwność. Znów tu jest i prowadzi za sobą tą ohydną Samotność. Chcę się wyrwać z uścisku, lecz zdaje się, że to przyrosło już do mnie na zawsze.
Słyszę zjadliwy syk. To ty. Tuż obok ciebie drepczą Chamstwo i Ironia. Nie jesteś z tego powodu nieszczęśliwy, lubisz swych kompanów. Z miną dumną i wyniosłą po raz kolejny wychodzisz mi naprzeciw. Kiedy się mijamy, a dam głowę, że potrzebowaliśmy do tego wieczności, nie widzisz mnie. Albo tylko udajesz, któż może wiedzieć. Nie spoglądasz na mnie, a błękit twoich oczu wygasł, ustępując miejsca podłej czerni. Nieprzyjemnej, brudnej czerni, którą tak bardzo kochasz.
Teraz moje buty jakby się rozpłynęły, już ich nie ma, zniknęły. Bose stopy podążają po lodzie i brudnym śniegu. Ostre sopelki boleśnie ranią skórę na spodzie moich nóg. Chcę się zatrzymać, choć na chwilę przystanąć aby oczyścić z ziemi piekące rany. Nie mogę. Twój cień pcha mnie do przodu, jak najszybciej, jak najdalej od ciebie...

2572 wyświetlenia
26 tekstów
3 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!