Menu
Gildia Pióra na Patronite

Karczmarz cz.7

Kadet

Kadet

Gdy pierwsze promienie słońca wpadły do pokoju przez otwarte na oścież okno, Slawon wygrzebał się spod kołdry i zwlókł nareszcie z łóżka. Leżałby dłużej, ale parcie na pęcherz było silniejsze od niego. Kiedy już zaspokoił zew natury, wrócił do pokoju i dokładnie go obejrzał. Krzesło między szafą a oknem nadal leżało wywrócone, a sama szafa pozostawała otwarta. Karczmarz zamknął okno, a następnie podszedł do szafy i przyjrzał jej się z uwagą. Grudki ziemi, które znalazł na dnie szafy, ostatecznie upewniły go, że to wszystko nie był zły sen, ale najprawdziwsza prawda. Ciarki przeszły mu po plecach. Fakt, że nawet we własnym pokoju nie może czuć się bezpieczny przejmował go grozą. Przemógł się jednak, doprowadził zawartość szafy do jako takiego porządku, odstawił krzesło na miejsce po czym opadł na nie z westchnieniem. Przez dłuższą chwilę rozmyślał, po czym zerwał się na nogi i zaczął krzątać po całej karczmie, realizując swe zamierzenia. Kilka razy udał się nawet na miasto. Obsługę gości pozostawił w całości dwóm dziewkom karczemnym, mając nadzieję, że jakoś sobie bez niego poradzą. Odpoczął dopiero późnym popołudniem, przy sutym obiedzie, robiąc w myślach ostatni przegląd wykonanych czynności i zastanawiając się, czy to już wszystko. Sprawa pierwsza – drzwi. We wszystkich dodatkowe zasuwy i rygle… Wejściowe już są stare, więc stolarz jutro je pomierzy i zrobi nowe… Dwa – okna. Większość przybita gwoźdźmi, reszta do zaryglowania… Trzy – poddasze. Wejście zablokowałem… Cztery – mój pokój. Nowe drzwi i wzmacniane okiennice. Powinno wystarczyć…
Gdy skończył jeść przypomniał sobie, że nie był jeszcze u Waldona i nie poinformował go o zajściach poprzedniej nocy, ale ostatecznie stwierdził, że mu się nie chce teraz do niego iść. Stary cap może poczekać. I tak się na nic nie przyda. Postęka, pomarudzi, rzuci kilka głupich tekstów, ale dupska nie ruszy… Po tej ponurej refleksji udał się do pokoju i poszedł spać. Dzisiejszy dzień, a przede wszystkim poprzednia noc tak go wyczerpały, że zasnął momentalnie i spał nieprzerwanie do rana.
Następne trzy dni minęły Karczmarzowi jak jeden. Wypełniała je jedynie monotonna praca dnia powszedniego, powiększona o zaległości w inwentaryzacji i krzątaninę związaną z wymianą drzwi i innymi pracami stolarzy. Slawon był człowiekiem niezmiernie skąpym, jednak tym razem nie pożałował grosza. I gdy czwartego dnia oglądał efekty prac, był jak najbardziej zadowolony. Byłby nawet w dobrym humorze, gdyby nie fakt, że od kilku dni nie widział na oczy ani Waldona, ani Krasena, a z zamieszkałej u niego bandy tylko dwa razy ktoś przemknął przez główną izbę, nie zwracając niczyjej uwagi. Jeszcze przed tygodniem byłby przekonany, że taki obrót sprawy bardzo go uraduje, ale teraz czuł narastający z każdym dniem niepokój. Intuicja ostrzegała go, że to tylko cisza przed burzą… Tak więc gdy piątego dnia rano ujrzał dwóch członków bandy siedzących w rogu karczmy (za nic nie umiał sobie przypomnieć, jak brzmiały ich „imiona”, w których prawdziwość i tak nie wierzył) nie wiedział, czy ma się cieszyć, czy bać. Jednak mijały godziny, a tamci niezmiennie siedzieli w swoim kącie, sprawiając wrażenie całkowicie zajętych sobą. Slawon gotów był jednak pójść w zakład o duże sumy, że cały czas bacznie obserwują karczmę. Bał się jednak zgadywać, w jakim celu…
Gdy w porze obiadowej spojrzał w kierunku zajmowanego przez nich stołu, miał wrażenie, że to nie ludzie a dwa wykute w kamieniu posągi. Nadal siedzieli w tych samych miejscach i był nawet skłonny przysiąc, że w tych samych pozycjach… Gdy jednak przyjrzał się im dokładniej zauważył, że tylko jeden z nich siedzi tu od rana, natomiast drugi musiał zastąpić swego poprzednika już po południu. Zdenerwowało go, że nie zauważył, kiedy się zmienili. Sam przed sobą próbował wytłumaczyć się dużym ruchem, ale dobrze wiedział, że identyczne tłumaczenia z ust jednej z dziewek służebnych poskutkowałyby obcięciem pensji…
Rozmyślania przerwało mu przybycie mężczyzny w wieku około trzydziestu lat, odzianego w wytarty, zakurzony, poszarpany i ubłocony płaszcz, spod którego wyłaniała się odzież do jazdy konnej, w podobnym stanie, co płaszcz. Także buty mężczyzny nie wyglądały imponująco… Jedynym elementem stroju w miarę zadbanym, była wisząca u pasa pochwa, z tkwiącym w niej mieczem. Była tylko lekko podrapana i ubrudzona, przez co w kontraście z resztą odzienia wyglądała całkiem porządnie.
Nieznajomy podszedł prosto do lady i bez żadnych wstępów zapytał o wolny pokój. Gdy usłyszał cenę, bez słowa wysupłał należność, położył na drewnianym blacie i ruszył na górę. Na odchodnym poprosił, żeby dobrze opiekować się jego koniem i oznajmił, że juki sam zaraz opróżni i nie będzie potrzebował pomocy we wniesieniu bagażu. Jakbym ja jeszcze tą pomoc oferował… Znalazł się – kolejny typek z przerośniętym mniemaniem o sobie. Założę się, że wynajęcie izby tak nadszarpnęło jego fundusze, że zrezygnuje z kolacji… Karczmarz prychnął, wzruszył ramionami i wrócił do obsługiwania innych gości.
Kiedy godzinę później rzucił okiem w róg izby spostrzegł, że siedząca tam cały dzień dwójka zniknęła. Zastanawiał się przez dłuższą chwilę i doszedł do wniosku, że odeszli jakoś tak w tym czasie, gdy przybył ten obdartus. Ta myśl bardzo mu się nie spodobała…

3509 wyświetleń
54 teksty
22 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!