Menu
Gildia Pióra na Patronite

PEWNA STAROŚĆ

fyrfle

fyrfle

Czasem dopadają mnie takie tematy życia, którym nie sposób się oprzeć i trzeba je przenieść do ludzkiej świadomości opowiadaniem, najlepiej natychmiast, po zaznajomieniu się z ludzką historią, a więc modlimy się "od nagłej i niespodziewanej śmierci zachowaj nas Panie". Zawsze uważałem to stwierdzenie za nonsens, od dzieciństwa tak uważałem i myślałem w pokorze serca - co za brednie w tej modlitwie powtarzamy?! Buntowałem i buntuję się przeciwko tej modlitwie i tym podobnym stwierdzeniom, że " kogo Bóg miłuje, tego krzyżuje". Widziałem w życiu wiele bardzo wiele powolnej okrutnie zadawanej człowiekowi śmierci, dlatego takie modlitwy i twierdzenia, że cierpienie błogosławieństwem wywołują u mnie gniew i chęć natychmiastowego przywalenia w twarz osobie, która głosi takie schizofreniczne bestialskie treści.

Umierają na Azcheimera, demencję, SM, czy multum chorób terminalnych wiążących się z niewyobrażalnym bólem. Więc rozumiem, że autorowi modlitwy chodziło, aby nie umrzeć bez porozumienia z Panem Bogiem, a w szczególności bez spowiedzi, pokuty i odpuszczenia grzechów rytuałem ,a nie sercem i miłosierdziem. Czy warunkowe odpuszczenie komuś czegoś może być miłością , czy może pochodzić od Boga? Moim zdaniem nie i kto mi zaprzeczy i jak, że mój głos nie jest wolą Boga objawioną proroczo przeze mnie?

Zaprzeczeniem nagłej niespodziewanej śmierci jest więc powolna śmierć, której się pragnie, a na którą z tej czy innej przyczyny nie ma szans, a najczęściej jest to śmierć w wyniku powolnie postępującej starości, która powoli odbiera sprawność ciału i rozumowi, zamieniając człowieka w zombie, czyli kogoś kto żyję, ale choćby wygląda już jak element wnętrza trumny.

Lecz czemu człowiek zdecydował się sam taką formę umierania? Rozpoczął ją gdzieś pamietam było to...w połowie jego ósmego krzyżyka. Może temu, że te siedem i pół krzyżyka było na tej polskiej ziemi faktycznymi krzyżami? Dość powiedzieć, że pierwsze pół krzyżyka, to krzyż drugiej wojny światowej, a ostatnie pół krzyżyka, to krzyż opieki nad cierpiącym przeoktutne bóle terminalnie chorym mężem.
Zostało nam sześćdziesiąt pięć lat krzyży, które w tym opowiadaniu pozwolę sobie przemilczeć, w każdym razie jak w songu "Sztywnego Pala Azji" - "nie jeździła na wakacje".

Mąż odszedł w końcu i wierzy, że żyje po śmierci, bo przychodzi do niej we snach i próbuje uporządkować jej życie i swoich dzieci, ale nie jest nachalny, więc niebo jest bardziej pociągającym go Edenem, niż ten tutaj raj, który próbował tworzyć nadludzkim często wysiłkiem fizycznym i psychicznym.

Zapowiadała, że kiedyś spasuje, że przyjdzie czas, że to wy będziecie mnie nosić na rękach, ale nie przypuszczali, że zrezygnuje aż tak bardzo. Na początku jeszcze po śmierci męża, pozwoliła się wyprowadzić na ławkę przed domem, żeby zażyć słońca, porozmawiać z sąsiadkami, czy życzliwymi przychodniami, a niestety część z nich zabierała ją do...już agentów chwilówek, żeby metodą na syna czy wnuczka ograbić ją z jej emerytury. Może i to tym bardziej sprawiło, że nie umiejąc im odmówić, traciła wiarę w ludzi, bo podłymi okazywali się najbliżsi - jaki jest więc sens życia w takim świecie, świecie który nigdy, ale to nigdy nie był jej przyjazny generalnie. W zasadzie walczyła o nią tylko córka i jej nowy mąż, ale jej nigdy nie lubiła, i nie zaakceptowała jej wyboru, że nie została cierpiętnicą, wdową - adeptką róży różańcowej lub apostolstwa dobrej śmierci,a zaczęła właśnie wtedy żyć "full na maxa" ze swoim nowy zięciem, więc takiej córki, a tym bardziej zięcia nie chciała, bo nie mogła nawet posłuchać - co by pozostałe dzieci i wieś powiedziały na akceptacje radości życia i to córki - kobiety przecież, a szczęśliwa kobieta, żona, matka, córka to nie mieści się w katolicyzmie zaścianka. Więc buntowała się przeciwko córce, namawiana przez słuszną część dzieci odsunęła od siebie córkę i jej męża, a wtedy już spokojnie mogła oddać się błogiemu odchodzeniu z życia, pozwalając sobie na szaleństwa swoich demonów, które od kilku krzyżyków miały miejsce w jej ciele i rozumie.

Córka właściwie po upokorzeniach, które doznała od niej i batach złych języków jej językiem spowodowanych, to właściwie był szczęśliwą, że nie widzi matki i żyła swoim dobrym, pięknym, twórczym życiem, którym hojnie służyła lokalnej społeczności, a i miała wpływ na to co było szczęściem ogółu Polaków - życie zawodowe i prywatne kwitło, oczywiście najpierw było prywatne. A nasza zasadnicza bohaterka tymczasem oddawała się woli demonów i rodzeństwa córk, tak licznego, jak i oczywiście bardzo prymitywnego. Odwiedzały ją tylko wnuki ze strony córki, donosząc o postępującej, świadomej, nieodwracalnej destrukcji babci.

Po kilku miesiącach zaterkotał messenger. Rodzeństwo córki wprawdzie wykreślił ją z telefonów, wprawdzie wyrzuciło z fejsbukowych znajomych, ale jednak messengerem jak trwoga to do Boga, a więc daj wypisy, ze szpitali bo lekarz pogotowia potrzebuje, błagamy przynieś - mama umiera!!!

Poszedł oczywiście on, bo ona była w pracy. Przyszedł do nich przybłęda, ten nieakceptowany intruz, który zabrał ją z mocy jedynie słusznej żałoby, przez którego stracili siostrę, bo przecież wyszła za człowieka nie stąd! Z którym ośmieliła się sprzeniewierzyć wszystko, a więc chodzi do kina, na koncerty i co gorsza do teatru, a więc zdziwaczenie totalne, a w dodatku umieszczają te swoje zboczone życie w internecie, doprowadzając matkę i ich prawie do zawału. Przyniósł i zobaczył lekarza z furią bluzgającego na ich jołopstwo:
- Kto jej to przynosił i dawał!!! Powinno się was...sam napiszę raport na Policje i do opieki społecznej...jesteście bandytami!!!
- Niech pan się zamknie, nikogo pan za rękę nie złopoł, moze tu sumsiady, a moze litonusz he he he, się doktorek znaloz i bedzie ryja dor, rób swoje i wypiepsoj dziadu.
- Przejdzie wam ten śmiech, już ja zadbam o to. Zabieramy panią do szpitala, a ty Remek udokumentuj ten bajzel, zrób zdjęcia, zwłaszcza tego i tego...
- Kto pozwolyn doktoru robić zdjunća, to teryn prywotny...
Tutaj już wtrącił się on niechciany szwagier.
- Spróbuj ruszyć się w stronę sanitariusza jeden albo druga, a połamie kości natychmiast!
- ...
- Nie pozwoliłem mówić, więc milczeć, a teraz wynocha stąd lub dzwonię po kolegów z pracy.

Rozeszli się, robiąc na piętach tył zwrot, a on wreszcie miał okazję przyjrzeć się pokojowi teściowej i jej samej. Była jakby martwa i straszliwie postarzała, takie widoki są tylko w prosektorium, a pokój wyglądał jak klasyczna melina, których widział setki. Dał dokumenty, omówił szczegóły postępowania z lekarzem i spokojnie wrócił do domu, omawiając taktykę przejęcia opieki nad matką. Potem pojechał do żony i wspólnie poszli do szpitala. Matka spała pod czyszczącymi ją kroplówkami, bo to była próba samobójcza, ale oczywiście lekarze nie zgłosili tego przypadku Policji. Siedzieli przy niej naradzając się co robić.
- Józia i Wiesia są z nami i będą się opiekować mamą z nami na zmianę.
- A co z Kazią i Romką, w końcu jej córki, a moje siostry?
- Powiedziały, że stara ich nie obchodzi, niech zdycha jak kasy nie chciała dawać.
- Nieznane są wyroki Boga, nie wiesz ty jedna z drugą ,która może z was pierwsza...
- Józia przyjdzie rano przed pracą, potem będzie z nią Wisia, potem ja i znowu Wiesia, załatwimy jeszcze pielęgniarkę...mam chody gdzie trzeba więc będzie na pstryknięcie.
- A co z domem i tymi majątkami po ojcu?
- Mam koleżankę elżbietankę i z biegiem dni one pomogą nam przy matce, zapiszemy elzbietką naszą część spadku po ojcu, a wierz mi - jak elżbietanki wezmą się za sprawy domu i spadkowe, to trzy czwarte wsi przy okazji pójdzie pod ich właścicielskie skrzydła.
- Nie boisz się?
- Nie, mam nawet rodzaj dzikiej satysfakcji.
- A więc matka Filomena!
- Tak matka Filomena otoczy mamę swoimi anielskimi skrzydłami, a jak ona otoczy, to niczego jej nie braknie, choć pewnie przy okazji wielu wiele zabraknie.
- Ty powiedz mi, jak to się właściwie stało żeś ty jej nie wyrwał z tego zakonu i że nie jesteście razem?
- Bardzo dobrze rozumiemy się, wychowaliśmy się na jednej ulicy i w jednym podwórku, ale nigdy nie mieliśmy ze sobą seksualnych konotacji, po prostu ona chciała do zakonu zawsze, a ja do Milicji, ale potem wielokrotnie nasze drogi schodziły się, interesy z nią to czysta przyjemność, a czemu jest taka gorzka i bywa bezwzględna, to nie mnie dochodzić i nie mi oceniać, w każdym razie jak wiesz urodziła po córki nim została przeoryszą, wychowała je choć niby zza murów, wykształciła i pobudowała domy i naprawdę wielu wielu ludziom pomogła, choć i wielu zniszczyła.
- Teraz zmierzy się z nią twoje rodzeństwo i myślę, że to sprawiedliwe.

Matka w szpitalu zachowywała się normalnie i nawet sporo jadła, karmiona przez jedną ze sąsiadek chorych na nowotwór, której podawano chemię. Dochodziła więc szybko do sił i po czterech dniach została wypisana do domu, gdzie czekało specjalistyczne łóżko i już pielęgniarka oraz dwie miłe i bardzo uśmiechnięte elżbietanki.

- Córcia, uratowałaś mnie, to mosz, jo nie wstaje i nie chce żyć, nie byde jodła ani pieła!

Jednak już po pół godziny w tym upale poprosiła o picie i dostała proteinowy napój mleczny wraz z środkiem na apetyt dla dorosłych. Za dwie godziny zjadła grysik z żurawiną i słonecznikiem.

Teraz leży, jest uparta, ale silna, ciekawe czy kiedyś powróci do życia, czy jednak będzie leniwie leżeć i rozmyślać swoje życie oraz próbować jeszcze wciąż igrać losem najbliższych. Masowana, nacierana olejami i mleczkami nie poddaje się za bardzo odrętwieniu, ale popiskuje, bo jednak niewład mięśni i stawów postępuje i będzie postępował mimo wszechstronnych starań rehabilitantów, a za sztywnością idzie i będzie postępował ból.

-

297 751 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • fyrfle

    27 April 2018, 11:50

    Jeszcze muszę pare korekt wprowadzić. Pozdrawiam :)

  • 26 April 2018, 20:44

    Ciekawe opowiadanie.
    Pozdrawiam. :))