trzepot skrzydeł motylich usłyszał w słodycz zanurkował bezkresną piękno wypalone w siatkówce trwało bez względu na porę ten głos tak mile odmienny echem gdzieś w sercu zostawał
chciał zrobić anioła z człowieka prawie by mu się to udało
jeść przecież musiała spać i pracować przyziemnych rzeczy garb skrzypiał czasami jak mogła bywać zmęczona niemądra ona - bogini prawdziwa
coraz częściej rzedła mu mina coraz rzadziej odzywać się chciało
strzelał nerwem słowem kąśliwym albo milczał ponuro gdy na drobny gest choćby czekała
połamały się skrzydła motyli płatki kwiatów opadły z łoskotem
może inną gdzieś chciwym okiem zobaczył może czas biegł drogą na przełaj fakty może źle poukładał słońca ostatnio było za mało albo tylko był przed okresem...