Przeczytałem wczoraj na Wirtualnej Polsce, że po zakończeniu akcji serca mózg jeszcze jakiś czas żyje i jest odpowiedzialny za projekcję wszelkich światełek w tunelu, a potem już jest definitywny koniec, czyli jednak wychodzi na to, że wobec śmierci przynajmniej finalnie jesteśmy równi - żadnych rajów, edenów, czyśćców,piekieł, niczego, a tylko i jedynie gnije ciało i staje się ziemią.
Może gdyby pozwolili mi samemu uwierzyć, a nie kazali? Zresztą ja wierzę. Wierzę, że obecne moje życie jest wynikiem moich modlitw do Boga z Biblii, tylko, że wynik tych modlitw, to co otrzymałem od Boga, nie jest zgodny z oczekiwaniami Kościoła Katolickiego, a przez niego dowiedziałem się, że jest Bóg. Wybrałem Boga, nie umiem odejść z Kościoła, wierząc, że go się zmieni, że go się zrewolucjonizuje. Nie za bardzo podoba mi się koncepcja raju, bo jednak przeczy wolności.