Jak pies Czekasz wiernie pod drzwiami jego domu. - Otwórz! Już się wybiegałam! - merdasz wesoło ogonkiem od progu. A on znowu bierze cię na ręce, tuli, głaszcze, pieści słowami bez powodu. By potem znowu na ciebie krzyczeć, przeklinać, bić cię po kryjomu. A ty w kącie cicho skomlisz, delikatnie liżąc rany i bez skargi znowu wracasz, Pokornie kładziesz mu łepek na kolana. Bo nie masz dokąd odejść...
czasem masz dokąd odejść, ale po prostu się wstydzisz...przecież w tych czasach nikt nie pozwala się bić i poniżać, można być samodzielnym, odważnie stanąć na nogi i w nosie mieć, że ogół powie, że to fanaberie, bo przecież On był taki dobry i kochał tak bardzo, że "nosił na rękach"
Generalnie ani nie czytam, ani nie oceniam takich myśli, ale zatrzymała mnie na chwilę. Wzięłaś na tapetę ciężki klimat i położyłaś mnie na łopatki. Uczyniłbym ten tekst wzorcem dla ludzi, którzy tak traktują innych w życiu. Może zmienili by się na lepsze...