Menu
Gildia Pióra na Patronite

25.12.2014r. cz.4

Ja jasny i pełny wracam do lasu. Idę spokojnie, przyglądając się i chłonąc. Dochodzę do piaszczystej polany wypełnionej resztkami ogniska, na szczęście tylko zwęglone drewna. Ktoś posprzątał butelki, puszki i szkła. Wkoło i pośród jeszcze krzewy, które wiosną i latem tak ładnie kwitną, a teraz świecą łysinami gałązek, ale ich łodygi żyją, widzę i czuję to jak odpoczywają i nabierają sił oraz jakiejś wiary specyficznej im, by wykwitnąć jeszcze bujniejszą radością w moich oczach, przez kolory kwiatów i liści. Nad nimi chylą swoje gałęzie kolonie dzikich mirabelek, głogów i jarzębin, one tez zakwitną w czystych bielach i zaowocują czerwienią, żółcią, bordem i rudością swoich owoców, a nadto podarują chętnym zbieraczom zdrowie i tez nakarmią ptactwo. Przecież jeszcze motyle i błonkówki z nich zaczerpną nektaru do życia. Idę znowu drogą między brzozami i sosnami, a ściany jej to maliny, jeżyny i tarnina - znowu bogactwo przyszłych smaków i aromatów. Z powrotem przechodzę pod linia wysokiego napięcia. Z lewej strony pod nią to gąszcz wszelkich możliwych tutejszych drzew, a prawa strona jest odmienna i stanowią ją ciemno szare badyle nawłoci, zakończone miotełkami wyschłych kwiatostanów. Jest mi tu niesamowicie przyjemnie, jest ładnie po prostu, wzruszają mnie te szarości. Jest w nich ccoś, tak, są ozdobą swojego czasu, inaczej być nie może. Widzę w nich zapowiedź przyszłych dobrych dni w obfitości, i pokładów sensu w nich. Droga. Z jednej strony brzozy, a z drugiej gęste nie przerzedzone jeszcze młode sosenki. Zastępują je zaraz o wiele starsze, aż wkraczam w stary sosnowy las i idę przez niego szeroką piaszczystą drogą wiodącą do osiedla domków jednorodzinnych i piekarni pana Wróbla oraz hotelu "Zacisze". Przyglądam się moim ulubionym sosnom, rosnącym w trzy pnie, a potem kilka metrów nad ziemią ponownie rozrastającym się w kolejne. Przypominają mi trochę kwiaty dziewann, albo żydowskie świece rytualne. Patrzę na nie czule, z troską, poczuciem winy, bo wiem, że ten cud natury niedługo zostanie zniszczony poprzez tak zwaną gospodarkę leśną, decyzjami tak zwanych gospodarzy lasu i dłońmi tych, co czerpią korzyści z mordowania piękna. Jak cholera można nie widzieć geniuszu Boga, jak można się nie zachwycać i jak można być takim talibem będąc leśnikiem!!!Gdzie są moich przyjaciele, rzekomi miłośnicy przyrody, gdzie jesteście namysłowskie władze??? Nagle staje przed realnym potwierdzeniem moich obaw. Tuz przy ulicy Skłodowskiej, vis a vis hotelu "Zacisze", trafiam na kawał zbuldożeronego lasu. Zwały ziemi i złotego piasku otaczają ogromną wyrwę w ziemi i zieleni. Jest jeszcze składowisko karpiny, a więc korzeni młodych sosen, które wyrwano z ziemi i uczyniono z nich niepotrzebność. Wykorzeniono je z ludzkiej pamięci - oczywiście, ze nie z mojej. Ha! A ja je poniosę do ludzi i tak. Gdzie był las stoi już pierwsza ceglano - betonowa kondygnacja. Inwestorem jest o zgrozo Nadleśnictwo Namysłów. Dla mnie to instytucja, gdzie naturalnym powinna być pasja i potrzeba uczestnictwa w pięknie oraz ochrony jej genialności, a co za tym idzie dostrzegania cudności pewnych jej elementów i dbanie o nich za wszelką cenę. Oni winni być tym drzewom jak kapitan Raginis pod Wizną dla Polski. Boję się, że to precedens i niszczenie tego pięknego lasu między ulicą Skłodowskiej, a ulicą Oławską będzie postępowało. Ludzie kosztem jego poszerzą sobie po raz kolejny przestrzeń życiową, budując tu galerie handlowe i ogromne asfaltowo - betonowe parkingi wkoło nich. Smutny i przybity tym co widziałem wracam do domu. Idę chodnikiem obok ogródków działkowych, a po drugiej stronie mam warsztat samochodowy pana Kozłowskiego, budynki po byłej siedzibie rejonu energetycznego i kolejne domki jednorodzinne. Skręcam na osiedle szarych bloków - mrówkowców z czasu PRL -u. Idę między blokami, a ogrodami działkowymi i wchodzę znowu na opuszczone działki, zabrane pod wielką płytę, a teraz rządzące się swoistymi prawami piękna przyrody, jej dzikości oraz chamstwa i nałogów ludzkich. Póki co obronną ręką wychodzi przyroda, zwłaszcza jej flora, która jest stałą ekspozycją piękna i mądrości swej. Przyglądając się skupiskom śliw i zastanawiam się, jak one to robią, że ciągle się rozrastają w coraz większe oazy kolorów i smaków. Dochodzę do bardo ciekawych i prostych zarazem odkryć. Po pierwsze ich korzenie idą pod ziemią na wszelkie strony ziemi, a one genetycznie już tak mają, że z tych korzeni wypuszczają kolejne łodyżki. Po drugie ich gałęzie naturalnie rozrastają się, kwitną i obradzają owocami, a pod ich ciężarem, te gałęzie chylą się ku ziemi, aż kiedyś jej dotykają. Potem przykrywają je opadające liście, a wiatr nanosi jeszcze na nie piaskowy pył. Potem przychodzą deszcze, a pod wpływem wilgoci przykryte gałęzie wypuszczają korzenie w ziemię i stają się kolejnym samodzielnym drzewkiem, które rośnie najpierw skośnie, a potem strzela ku górze. Fascynujące i genialne! Wreszcie owoce tych śliw opadają i również są zasypywane naturalnymi procesami, które wymieniłem, albo wdeptywane w podłożę przez spacerujących ludzi lub obrywających je do koszy na kompot czy przetwory. Wiosna wyrosną z nich kolejne młode śliwy i tak kępa poszerza się przyjmując tak zachwycające kształty. Zaiste natura jest pomysłowa i przynosi takie frapujące rozwiązania dla swojego istnienia.

297 751 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • Cris

    8 May 2015, 17:00

    Masz wspaniały dar postrzegania natury, jej piękna... :)
    choć i beton musi...

  • 8 May 2015, 08:39

    Jak zwykle majstersztyk
    Podziwiam
    Miłego dzionka Mirku , pa ;)