Idę pustynią, wlokę za sobą spłowiałą chustę, nie mam wody, nie mam sił, idę i nie wiem kiedy będzie koniec nic nie wiem, bo upadam i zasypiam ale to nie sen to śmieć, budzę się i widzę przed sobą jezioro a na nim różowe flamingi kiedy podchodzę odlatują, piję wodę piję ją dlugo, przez godzinę, dwie, cały dzień i nazajutrz również, nie mam dość, wciąż czuje pragnienie, nie duże ale boję się znowu że mi braknie, piję na zapas, na potem, na wieczność, na wieczne czasy, na suszę grobową i burzę piaskową, piję i nie chcę się ruszyć, a nie jestem w domu I mam dylemat, czy zostać tu i umrzeć, czy podążać dalej? Budzę się i czuję że umieram z pragnienia, usta mam suche, krtań nieruchomą ale jeziora nie ma, to był sen ale on odszedł, teraz nie mogę spać, ani pić, ani iść, co mam robić Boże; ? może podpowiesz