Nigdy nie brakowało mi słów. Mniej lub bardziej wyniosłych, które czasem lepiej, czasem zupełnie niezgrabnie wyrażały myśli. Zawsze jednak mówiły prawdę. I nigdy nie żałowałam, że jakiekolwiek z nich padło. Niektóre plątały się między nogami, inne przyjemnie łaskotały, jeszcze inne czule całowały w czoło i pozwalały spokojnie zasnąć. Zdarzało się, że któreś z tych słów padało w niewłaściwą chwilę, nie czyniąc ostatecznie żadnej krzywdy. Moje słowa nigdy też nie wbijały się ostrzem w plecy. Ot, kaleczyły z rzadka sumienie, lecz potrafiły i śmieszyć. Wiele ich było, a niekiedy zbyt mało. Lubiłam otaczać się ich dźwiękiem, słuchać wirującego drżenia i mieć świadomość, że istnieją bez żadnego przymusu. Potrafiłeś to zmienić. I dzisiaj wypowiadając kolejne z nich, więzną mi w gardle jakby szukały schronienia przed nieuniknionym. Boją się i dygocą bezradne pod palcami, z nadzieją, że nie będą musiały paść. Kryją się nawet w najodleglejszych stronach umysłu i marzną w zimnie niedopowiedzeń.
Okazało się, że cisza była naszą wymarzoną i najwspanialszą rozmową. Ostatnio tylko zegar, co godzinę, przypomni mi, że możesz o mnie myśleć. W swoim zakątku świata. Bez słów.
Bardzo wpis, ciekawe rozważanie w dobre słowa ubrane. Nie podoba mi się tylko :"Kryją się nawet w najodleglejszych stronach umysłu i marzną w zimnie niedopowiedzeń." w sensie ścisłym chodzi mi o to, że lepiej brzmiało by bez tego zdania, ale to ja także raczej nie traktować tej uwagi poważnie. Ogólnie najlepszy dziennik w tym tygodniu.