Menu
Gildia Pióra na Patronite

15.03.2019r.

fyrfle

fyrfle

Jak patrzeć pozytywnie na taki dzień? Po prostu cieszyć się tą minutą, w której wyszło słońce i przez całe sześćdziesiąt sekund ogród stał się akwarium, w którym powietrze, drzewa, krzewy, kwiaty krokusów i krople deszczu morusały się w radosnej jasnej świetlności. Taaaa, zazwyczaj to kąpie się stworzenie boskie w wodzie, a tu proszę! Woda nurkująca w kipiel słoneczną. Chwila jak z rojeń bajkopisarza, może fantasty snującego światy przyszłe, a tu nie! Rzeczywistość, którą zobaczyli na Ogrodowej, a nawet jeden z nich postanowił zostawić wnukom i pokoleniom całym, które przyjdą po nim, może będą wrażliwsze i ucieszą się pozostawionym przekazem.

Przebojem ogrodu o tej porze roku są zdecydowanie krokusy. Póki co wyrosły trójkwiatowych kępach w trzech na razie kolorach. Najokazalsze są kwiaty żółte, tworzące się w kielichy z łodyg, które z ziemi wyrastają w kolorze białym, aby u nasady kielicha kwiatowego przejść w szarość. Później wzeszły i jeszcze nie osiągnęły pełni wielkości i piękna te o jasno fioletowych kwiatach, delikatny to fiolet jakby na przemian tkany z nici białych i fioletowych, wydelikaconych dodatkowo silnym namaszczeniem jasności i błyszczyka promieni słonecznych. Łodyga ich wychodzi z ziemi biała, a potem przechodzi w postny filet, znany z szat liturgicznych katolickich księży, aby zwieńczyć się właśnie jasnością fioletu płatków kwiatu. Białe krokusy dopiero wybiły się nieco ponad trawę i jeszcze nie rozchyliły pączków w kwiaty. Liście krokusów są smukłe jak miecze z damasceńskiej skali, przez środek są srebrnymi nićmi szyte, jakby ktoś wyłożył je igłami srebrnego świerka, gęsiego od nasady po szczyt.

Kępa floksów składa się z kilku roślin, które mają już po pięć liści owalnych i zgiętych do wewnątrz, jakby łyżkowatych w kolorze fioletu przekrwionego bordem. Cicho bez fanfar wyrastają w wielotygodniowe piękno różowych kwiatów.

Michałki są po drugiej stronie rabaty, dwa metry od floksów i rozrosły się w spore zbiorowisko, które teraz jest roślinami z dwóch trzech malutkich listków jakby w gruszkowatych kształtach, pociągniętych od na randach borową linią, a wewnątrz to jasna błyszcząca zieleń. Mają się dobrze i raczej ożywia je deszcz, niż skłania do kulenia się w sobie i czekania na chwile ze słońcem.

Młodziuteńkie żywotniki przypominają jakieś kapusty, których liście są w procesie zwijania się w główki. Krańce niektórych listków są karbowane w trójkątne wypustki, niby jakieś korony. Jest tych początkujących łodyg kilkadziesiąt, chronionych jakby przez palisadę ubiegłorocznych suchych łodyg, które wystają na kilkanaście centymetrów w górę.

Może centymetrowej wielkości czerwonym grotami są łodygi piwonii. Już teraz budzą ogromne zaufanie i mają w spojrzeniu na siebie zawarte przyszłe niesamowite piękno ich ogromnych pomponów kwietnych, które ledwo zostaną utrzymane przez łodygi strojne jeszcze w ogromne liście, że wiele z nich faktycznie będzie musiało otrzymać pomoc od ludzi, aby pod ciężarem swojego własnego piękna nie przewrócić się, albo nie być złamanym przez wiatr.

W zaciszu przy murze zachodniej ściany domu, narcyzy mają już bardzo spore, w jasnej zieleni, jak groty włóczni pąki, które potrzebują może dnia z mocnym słońcem i o kilkunastostopniowym cieple, żeby rozkwitnąć w kwiaty. Tymczasem przeczekują słotny, wietrzny i senny dzień, osłonięte jeszcze od południa skrzynkami z wysianymi wczoraj daliami i sanwitaliami. Gdyby były ludźmi przeczekałyby go czytając, może rozgrzewając się i walcząc ze snem kawą, herbatą, albo jeszcze piwem mocno chrzczonym miodem ze spadzi i pyłku.

Ponad nimi dzieje się kolejne cudowne zjawisko życia. U końców łodyżki wiciokrzewu przekształcają się w bordowawo-fioletowe maluteńkie jeszcze grona kwiatostanów, z których z biegiem cieplejących się dni rozwiną się trąbki tej rośliny cieszącej swoją bujnością i barwami od wiosny do pierwszych dni zimy.

Spacer o ogrodzie przynosi ukojenie w nadziei na piękno, jeszcze zdecydowane otrzeźwienie wiatrem, który smaga twarz deszczem lub tylko mocną stuprocentową wilgocią kilkustopniowego powietrza. Przechodzi senność, zaczyna swoje trele wyobraźnia, wargi wykrzywia uśmiech szczęśliwego życia, albo limeryka drążącego mimo woli komórki mózgowe. Można po prostu kontemplować ten stan. Jest dobrze.

W domu czeka skondensowany aromat hiacyntów wypełniający cała kuchnię, sprawiający że czujemy się, że jesteśmy jakby w jakiejś tężni, która przeszywa nasze istnienie olejkami eterycznym i w takiej natchnionej malignie uduchowionego już życia trzeba nam się poskładać w czyn, którego efektem będzie piątkowy obiad.

297 751 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!