Frustracja, czy jak?
Co jest? Czwartek, tak wiem...
Potrzebuję urlopu od życia. Pierwszy realny śnieg za oknem był - nie ma to jak pięciominutowa radość. Niby Florence dziś mi rozbrzmiewała w słuchawkach na poprawę tajemniczego "wszystkiego", ale szara rzeczywistość mnie zażyła, czapka Mikołaja też przegrała.
Zamiast kończyć robotę, iście papierkową, zagłębiam, który to już raz (?!?) Internet, w poszukiwaniu czegoś, co pozwoli mi normalnie zasnąć - zero, nada... To nic, że do punktu krytycznego - 6.00, dalej będę kreatywnie kończyć pracę, to nic, że z trudem daje się ukryć zmęczenie, to nic...moje małe leniwce przyzwyczają się, że "pani" jest co raz bardziej podobna do ulubionych zombiakowanych lalek.
Nawet znów zacznę się modlić, tylko chcę jednego - czegoś sensownego do czytania. Żeby móc normalnie żyć, móc normalnie zasnąć, normalnie oddychać.
Czas wyjąć kołek z serca, teraz pozostaje tylko wiara. Inaczej śmierć niespełniona.