Samotność, tęsknota, opuszczenie...
Każdy z nas tego doświadcza.
Zastanawia mnie tylko jedno. Jedno pytanie wierci mi dziurę w mózgu.
Czemu to tak niewyobrażalnie okropnie boli?
Największe i najwybitniejsze umysły tego świata nie znają na nie odpowiedzi.
Niektórzy twierdzą, że ból to oczyszczenie. Droga do Zbawienia.
Inni zaś, iż jest to tylko zrządzenie losu, które ludzie "nadwrażliwi" traktują zbyt emocjonalnie.
Według tych drugich posiadanie jakichkolwiek uczuć jest zbędne.
No bo po co czuć?
Po co narażać się na tak "przyziemne" sprawy jak odczuwanie?
Tak naprawdę nie zdajemy sobie sprawy z tego, że zmieniamy się w znieczulone jednostki, dla których istotny jest tylko pieniądz, sława...
Taki ból uświadami mi, że jestem człowiekiem, że moje myśli choć czasem zagmatwane, są jedną piękną harmonią grającą wewnątrz mojego "ja".
Udowadnia, że chociaż twierdzę, iż jestem istotą rozumną, to tak naprawdę nie rozumiem nic i z pewnością nigdy nie zrozumiem.
Z drugiej strony pojawia się pytanie. Czy warto?
Czy warto się męczyć by pojąć wszechogarniający bezmiar w większości dość schematycznej egzystencji ludzkiego bytu?
Co raz bardziej stajemy się zatruci.
Z każdym dniem tej trucizny jest więcej, a ona powoduje, że nasze umysły przestają być podatne na ból, aż w końcu przestajemy cokolwiek odczuwać.
Tylko nieliczne "egzemplarze" jeszcze to potrafią...
Warto?