Cały paradoks tkwi w tym, Kamyku, że miłość a małżeństwo to dwie różne rzeczy - szczególnie dziś, kiedy ludzie pobierają się bardziej z przeraźliwego lęku przed samotną starością (Różewicz wiedział, co mówi) albo z pobudek materialnych. Kwiaty, zaręczyny, dzieci, całusy są tak naprawdę nieważne, liczy się "tu" i "teraz", bez zbędnego patrzenia w przyszłość i wymyślania różnic. Obecność i bliskość. Ot, co. Choć właściwie - ja się nie znam, może też jestem już zbyt wypaczona przez współczesność. A na spis treści zawsze trzeba zerknąć.