Mania zbieractwa była, jest i będzie. Choć niewielu decyduje się w ogóle tego nie robić. Większość jednak zbiera różnorakie gadżety i inne bibeloty. Później oczywiście dokonuje się selekcji, wyrzuca się to, co się znudziło, co zużyło, lub oddaje w inne ręce.
W latach osiemdziesiątych zbyt wiele rzeczy to nie było, a jak już były, cieszyły ogromnie — i chęć posiadania i gromadzenia także była ogromna. Toteż wtedy zbieraliśmy wszystko, co można było zbierać, co posiadało jakąkolwiek wartość — według nas rzecz jasna. Wszystko, co mogliśmy przechowywać w domu — w szufladach naszych kredensów.
Na tamte czasy rarytasem do zbierania były papierki po cukierkach oraz opakowania po zapałkach. Zbieraliśmy wszystkie, jakie przeszły przez nasze ręce. Pogniecione, ale kolorowe. Oczywiście trafiało się, że ktoś z nas posiadał takie same wzory, i umawialiśmy się w centrum wsi na wymiany. W biały, słoneczny dzień, aby nie wzbudzać podejrzeń wśród starszych mieszkańców wsi. Wymiana działała pełną parą. Nasze szczęście polegało na tym, aby zebrać jak najwięcej i jak najwięcej różnych.
Kolejną rzeczą, jaka nadawała się do zbierania, były pudełka po zapałkach. Do dziś miga mi obraz pudełka przywiezionego z zagranicy przez jednego z mieszkańców — pudełka z elementem metalowym.
Jakie czasy, takie kolekcje. Tak to wtedy było. Taki posiadaliśmy status. To nas cieszyło. Proste rzeczy, a bawiły i zajmowały nam dziecięcy czas.
Dziś jest inaczej…