... oczekiwano (wyjątkowo naiwnie - dziś już to wiemy), że przestrzeń wirtualna będzie oazą równości i wolności. Że wszelkie uwarunkowania, ograniczenia i niewygody, nieusuwalnie wpisane w ułomny, materialny świat, w świecie wirtualnym znikną bez śladu. Ta wiara topniała z prędkością wprost proporcjonalną do postępującej komercjalizacji internetu, zaś definitywnie pogrzebało ją pojawienie się portali społecznościowych – stało się tak, gdy tylko zgasła chwilowa euforia wywołana ich niewątpliwymi zaletami, na przykład możliwością odnowienia kontaktu ze znajomymi z dawnych czasów albo zaspokajania wrodzonych voyerystycznych instynktów. Pomimo wszelkich dobrodziejstw cyfrowej rewolucji media społecznościowe przyniosły bowiem także wiele zjawisk zdecydowanie negatywnych. Pierwszym z brzegu przykładem mogą być osławione bańki informacyjne, to znaczy domknięte wirtualne przestrzenie, których spoistości i monotonii pilnują specjalne algorytmy, błyskawicznie uczące się naszych preferencji i przekonań, i dbające później bardzo skrupulatnie, żebyśmy nie stykali się z niczym, co mogłoby w najmniejszym choćby stopniu zrodzić w nas frustrację. Inną konsekwencją – poniekąd wynikającą z tej pierwszej – jest kompletna atrofia dyskusji oraz wykształcenie się kultury oburzenia i wykluczenia (ang. cancel culture). To zjawisko charakterystyczne zwłaszcza dla lewicowo - liberalnej części sfery publicznej, którego konstytutywną cechą jest nie tylko całkowita odmowa rozmowy z każdym, kto nie głosi przekonań mieszczących się w aktualnie zdefiniowanej ortodoksji, ale także organizowanie zbiorowych seansów nienawiści, bombardowanie obraźliwymi komentarzami, wzywanie do bojkotu, a nawet wywieranie presji na pracodawców, żeby natychmiast zwolnili z pracy kogoś, kto popełnił grzech śmiertelny: powiedział coś, co tamtym wydało się nieprawomyślne.