niskich lotów niebem słońce pisane
wczorajsze promienie
pozostawia wciąż w cieniu
wydrapane z oka bezdomnym paznokciem
do wątłej przeźroczystości ściany
wypadły już z dłoni i nic nie ciągnie
choćby za klamkę
a pory roku
- pory na umieranie -
trzy po trzy do zmartwychwstania
nie pytają o - spod żebra - wyciosany kamień
o trzy słowa za późno, by nawrócić głowę
pod ziemię
o trzy gesty za daleko, by z głową do góry
zabijać kruki nad sklepieniem
więc jest cicho
ciarki na ciarce echem szepczą światło w tunelu
choć nic nie prosi o ogień
bo skóra późną swą zimą
zasypia przy otwartym oknie
i łzom zabrano ostatnie skrzydła
- lanie wody - uschło gdzieś swobodnie
wycierając ciepłe rumieńce, spośród bladej twarzy
został tylko centymetr w płucach
by nie musieć oddychać
lecz mierzy we mnie wszystko
co mogę w sobie jeszcze
spokojnie powypychać