Upił się i w końcu zwymiotował. Siedział długo, grał w coś i mówił cały czas. Chyba bardziej do siebie niż do mnie. Ja czytałam książkę. Straceni - tak brzmiał tytuł powieści, a ja sama czułam się jak stracona. Trochę stracona nim i trochę stracona w jego oczach. Jak dziwnie rozdzierać się pomiędzy swoimi pragnieniami, a świadomością, że dla tych pragnień znaczy się tak mało, że można upić się, sponiewierać i w końcu potłuc sobie żebro. A później zwymiotować wszystkie moje pragnienia do brudnej ubikacji. Tam, gdzie wcześniej lądowały wszystkie najgorsze nieczystości swojego ciała. Po wszystkim, jak gdyby nigdy nic położył się koło mnie spocony i głośno zachrapał. Brakowało jego dłoni na mojej. Brakowało choć nieczułego pocałunku ust, które wcześniej zwracały [...]